Opuszczamy Tokio. Jedziemy do Hakone, gdzie mamy nadzieję zobaczyć górę Fuji - najwyższy szczyt Japonii 3776 m. Od dzisiaj także będziemy się przemieszczać pociągami, więc uruchamiamy kartę JR Pass, którą zakupiliśmy w Phnom Penh (o tym pisałam we wcześniejszym poście).
Z Tokio dojechaliśmy do stacji Odawara, gdzie przesiedliśmy się na autobus (1h jazdy pociągiem i 1h autobusem- bilet na autobus 1000Y) i dojechaliśmy do naszego hotelu. Ryokan Masuyam to typowy, tradycyjny japoński zajazd, gdzie śpi się na matach tatami rozłożonych na ziemi, gdzie można wskoczyć w yukatan (taki tradycyjny szlafrok, który ubiera się przed kąpielą) i wykąpać się w domowym onsenie - naturalne gorące źródła wzbogacone siarką.
W onsenach zarówno prywatnych jak i publicznych (często koedukacyjnych; kiedyś onseny były tylko koedukacyjne, co wcale nie przeszkadzało konserwatywnym i zachowawczym Japończykom) panują pewne zasady. Przed wejściem do wody trzeba się dokładnie umyć, jeśli w łaźni są inni Japończycy to na pewno będą się przyglądać, czy prysznic był odpowiedni. Nie bardzo wierzą, że biali będą respektować odpowiednio lub po prostu znać ich zasady. Do onsenu wchodzi się nago. Do niektórych nie mają wstępu osoby wytatuowane, chyba, że jest to mały tatuaż, który da się zakleić (w Japonii tatuaże są kojarzone wyłącznie z Yakuzą- mafią ).
Japończycy uwielbiają spędzać czas w onsenach. Rozluźniają się w nich, nie krępują się swojej nagości i z chęcią prowadzą towarzyskie rozmowy.
Zostawiliśmy bagaże i wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas na punkt widokowy. Nasze rozczarowanie było olbrzymie, kiedy zamiast Fuji- San zobaczyliśmy mgły. Nie wyglądały tak, jakby miały nagle zniknąć. Usiedliśmy na ławce i zaczęliśmy się zastanawiać co dalej. Trasy trekkingowe przy naszej kondycji i przeziębieniu Adama odpadały. Kolejka linowa była zamknięta z powodu nadmiernego ulatniania się siarki. Dolina Odawara zamknięta z tego samego powodu. A rejs łódką po jeziorze średnio nas interesował.
Na mapie z rozkładem autobusów zobaczyliśmy nazwę Premium Outlet. I w ten sposób oddaliśmy się ponownie komercyjnym rozrywkom- zakupom. W Kambodży takich możliwości nie mamy, więc mieliśmy niezłe usprawiedliwienie.
Po południu wróciliśmy do ryokanu, ubraliśmy się w yukatany i poszliśmy do onsenu. Relaks niesamowity.
Następnego dnia rano, Adam obudził mnie o 5:30 twierdząc, że jest piękna pogoda (świeci słońce i jest błękitne niebo) i jedzie zobaczyć Fuji- w końcu to było jego marzenie. Moja decyzja czy zostać w łóżku i dospać przegrała z chęcią zobaczenia góry. Kazałam Adamowi iść na przystanek i sprawdzić, o której odjeżdża autobus. Oczywiście sprawdził źle i w ten sposób mieliśmy godzinę na zjedzenie śniadania w 7eleven i spacer do następnego przystanku. Pogoda faktycznie zapowiadała się pięknie.
Z wielką nadzieją wsiedliśmy do autobusu. I znowu zastaliśmy to samo. Z drugiej strony góry przywitały nas mgły i szarości. Jak to możliwe?
Zauważyliśmy dwóch japońskich turystów przy aucie. Pobiegliśmy zapytać czy nas zabiorą, bo byliśmy pewni, że następny autobus będzie za godzinę lub więcej.
Rozmowa wyglądała komicznie. Adam po angielsku, Japończyk w swoim języku. W końcu mężczyzna zobaczył na rozkładzie, że autobus będzie faktycznie za godzinę i zabrał nas ze sobą. Widać, że autostop nie jest tu bardzo popularny.