Rano o 8:00 poszliśmy w stronę portu, żeby wynająć łódź i popływać po jeziorze. Wynajęcie łodzi kosztuje mniej więcej 15-18$ na cały dzień. Na łodzi jest zazwyczaj pięć miejsc, wtedy koszta dzieli się na wszystkich i wychodzi bardzo tanio. Jednak po wczorajszej imprezie, mało kto z naszej grupy miał siły na zwiedzanie. Jedynie Albert i Martyna byli chętni, ale zaspaliśmy na umówioną godzinę, więc pojechaliśmy sami.
Jezioro Inle Lake ma 22 km długości, 3km szerokości i jest tylko 3m głębokie. Jest otoczone górami, a na jego nabrzeżu znajdują się tradycyjne rybackie wioski. Można tu spotkać słynnych rybaków z koszami, którzy wykonują piękny taniec z wiosłem i siatką w celu złowienia ryby. Oczywiście można natknąć się także na udawanych rybaków, którzy chętnie pozują do zdjęć dla turystów za dolara. Wieczorem mieliśmy nocny autobus do Yangoon, musieliśmy jeszcze kupić bilety lotnicze, więc zdecydowaliśmy się na pół- dniową wycieczkę. Wersja przyśpieszona i skrócona, ale i tak bardzo nam się podobało.
Przepłynęliśmy przez jezioro obserwując prace autentycznych rybaków oraz poławiaczy alg, popłynęliśmy kanałami do wiosek, gdzie ludzie żyją w drewnianych chatach postawionych na długich palach. Ich życie toczy się wokół jeziora. W nim się kąpią i piorą. Jedyny transport do sklepu to łódź. Bardzo interesujące miejsce.
Zobaczyliśmy fabrykę materiałów, które wykonywane są z nici zrobionych z kwiatu lotosu. Proces produkcji - ręczny. Następnie pojechaliśmy do sklepu, gdzie mogliśmy zobaczyć kobiety- żyrafy. Staruszka z żelaznymi obręczami wokół szyi i na nogach. Uśmiechała się i pozowała do zdjęć. Obok niej siedziały trzy młode dziewczyny również z obręczami. Jeśli mogę uwierzyć w autentyczność staruszki, to w autentyczność tych dziewcząt już niestety nie. Ale co poradzić, mimo że nie odczuwa się na jeziorze tłumów, miejsce jest już dość turystyczne. Jednak i tak warto tu przyjechać, bo jest pięknie.
Ok 13:00 wróciliśmy do Nyaungshwe i poszliśmy na lunch i internet do knajpki French Touch. O 18:00 przyjechał po nas bus, który zawiózł nas na stację autobusową, gdzie czekał na nas autokar z wygodnymi, rozkładanymi fotelami i niezłą obsługą. Dostaliśmy napoje, ciasteczka. Zmęczenie trekkingiem odezwało się, bo szybko padliśmy i obudziliśmy się dopiero w Yangon.