Geoblog.pl    Krokwnieznane    Podróże    Dubaj- Sri Lanka - Australia i Azja Płd- Wsch    Trekking do Inle Lake
Zwiń mapę
2015
01
mar

Trekking do Inle Lake

 
Birma
Birma, Kalaw
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 44320 km
 
Do Kalaw dojechaliśmy po południu, ulokowaliśmy się w hostelu Golden Kalaw (25$ za pokój) i poszliśmy zaczerpnąć informacji o trekkingach organizowanych w okolicy. Najpopularniejsza trasa wynosi 60 km i prowadzi do jeziora Inle, czyli głównej atrakcji regionu.
Właściwie wszyscy przyjeżdżają do Kalaw na trekking, bo w samej miejscowości nie ma nic ciekawego do zobaczenia. Nie planowaliśmy takiej wyprawy, bo nie wiedzieliśmy czy wytrwamy. Nie jesteśmy super wysportowani i nie mamy dobrej kondycji. Ale po przeczytaniu kilku blogów i obejrzeniu zdjęć z wyprawy m.in. swiatwedlugrostkow.pl, postanowiliśmy spróbować.
Rostki byli zadowoleni z przewodnika z hostelu Golden Lily, więc poszliśmy sprawdzić ceny i ofertę. Hindus z siwą brodą pokazał nam na mapie trasę, według niego mniej standardową i mniej turystyczną. Powiedział, że ma swoje sprawdzone ścieżki, gdzie nie chodzą inni przewodnicy. Pokazał nam też stary notes, w którym były wpisy zadowolonych turystów z roku 1996. Dwadzieścia lat doświadczenia, dobry angielski i podobno niezła kuchnia. Tylko cena najwyższa w mieście. 51000- 51 $ za trzy dni. Poszliśmy się zastanowić i popytać w innych miejscach. Inni przewodnicy nie zainteresowali nas tak samo. Byli młodsi i mówili tak, jakby na pamięć nauczyli się trasy i miejsc po drodze.
Wróciliśmy do Golden Lily, przy czym Adam na osobności spytał czy jest jakaś opcja na rabat, zważywszy, że w naszym hotelu mieliśmy zapłacić 40000. Robin, nasz przewodnik, zgodził się i dał nam rabat. Tylko nie mogliśmy się z tym zdradzić przed innymi. 40000 to niezła cena za tę wycieczkę.

Trekking trzydniowy.

Następnego dnia rano mieliśmy zbiórkę o 10:00. Miało nas być 6 osób. Ale przyszło, aż 10. Okazało się jednak, że przewodników będzie dwóch, jeden z przodu, drugi na końcu i dostosują się do tempa grupy. Nasz skład był mieszany, ale młody. Dwie dziewczyny z Agrentyny Maggi i Florencja, dwóch Holendrów Svenów, Niemiec Andy, California Boy Matt, Polka Martyna z chłopakiem Katalończykiem Albertem. Młoda i energiczna grupa. Wszyscy szybko nawiązali kontakt.
Ruszyliśmy. Robin prowadził nas co chwilę stając i pokazując różne rośliny, hodowlane w ogródkach domowych, później już dzikie. Mogliśmy zobaczyć i wiele się dowiedzieć o uprawach takich jak mango, awokado, figi, imbir. Już od początku mogliśmy zauważyć, że Robin ma szeroką wiedzę o swoim regionie, ale także o historii i polityce. O tej ostatniej jednak wypowiadał się bardzo obiektywnie. Być może nie chciał się narażać. Pierwszego dnia szliśmy przez pola i lasy. Pod górę i z górki. Temperatura z każdą godziną rosła. W południe zrobiło się bardzo gorąco. Czasem musieliśmy się schować na chwilę w cieniu. Nasz przewodnik, ku naszemu zdziwieniu, miał wiele energii i często ciężko było za nim nadążyć. Mimo że szedł w japonkach i skarpetach był wiele szybszy niż my wszyscy razem wzięci. Zaczęliśmy żartować, że Robin to nasz super hero, bo mimo wieku był nie do przebicia. Z każdą godziną robiło się coraz ciężej. W przerwie na lunch mogliśmy chwilę odsapnąć. Dostaliśmy hinduskie przysmaki: pierożki samosa, rotti, ryż z pikantnym sosem pomidorowym. Do tego owoce i indyjskie słodycze. Po godzinnej regeneracji, ruszyliśmy dalej. Każdego dnia mieliśmy do przejścia 20 km. Każdego dnia w nieco innych warunkach. Pierwszy dzień tak jak napisałam wyżej przez górzyste tereny leśne, drugi dzień dalej górki, ale w pełnym słońcu, trzeci dzień już tylko w dół, ale także w upale na pełnym słońcu. Pod koniec pierwszego dnia wszyscy marzyli o piwie i prysznicu. Dotarliśmy do pierwszej wioski, gdzie spaliśmy na posesji byłego majora wsi (stanowisko jest dość ważne dla lokalnej społeczności, bo wybierane przez głosowanie, ale pełnione charytatywnie). Do spania mieliśmy przygotowane materace i grube koce, wieczorem i w nocy jest tu dość chłodno- 15 st.
Jedno małe pomieszczenie było wolne i Robin powiedział, że jak ktoś chce może spać w private room. Adam szybko złapał materac i przeniósł nasze rzeczy. Kto pierwszy ten lepszy.
Pierwsze zderzenie z łazienką było małym szokiem dla wszystkich. To znaczy łazienka to zdecydowanie za duże słowo. Toaleta mieściła się wychodku kawałek za domem, a za prysznic miało służyć wiaderko zimnej wody. Tak jakbyśmy się cofnęli o kilkadziesiąt lat wstecz. Na szczęście gospodarze mieli uszykowane dla nas zimne piwa Myanmar, więc wszyscy byli uradowani. Kolacja była niezła, a jedzenia aż nadto. Do wyboru była: zupa, ryż, kurczak w sosie słodko-kwaśnym, sałatka z ogórka i orzechów, warzywa gotowane, dużo owoców, w tym przepyszna papaja. Siedzieliśmy do zmierzchu wymieniając nasze doświadczenia podróżnicze oraz opowiadając o swoich krajach. Ze zmęczenia szybko padliśmy, bo o 20:00 byliśmy już w łóżkach. W środku nocy (tak nam się wtedy wydawało, choć była dopiero 23) obudził nas hałas. Drzwi do naszego pokoju były otwarte. Zauważyliśmy, że coś się rusza. Adam poświecił latarką i zobaczyliśmy kota, który trzymał w pysku jeszcze żywego szczura. Kot ze swoją zdobyczą jak gdyby nigdy nic wyszedł z naszego pokoju „prywatnego” pokoju i zszedł na dół. Później wszyscy żartowali, że mieliśmy pokój de lux z dodatkowymi atrakcjami.

Pobudkę mieliśmy o 6:00. Szybkie śniadanie: dużo owoców, awokado, pieczone tosty (ja miałam awokado, więc byłam w pełni zadowolona) i w drogę. Wyszliśmy wcześnie, bo z rana nie ma jeszcze takich upałów, o czym przekonaliśmy się później. Kolejny dzień, kolejne 20 km. Krajobraz się zmienił. Szliśmy przez pola uprawne, tarasy ryżowe- jeszcze suche (sadzone w porze deszczowej). Spotykaliśmy po drodze różnych ludzi, których Robin znał i mógł nam o nich opowiedzieć: lekarkę, która pomaga kobietom w okolicy, nauczycielkę z Bagan, 84-letnią matkę 12 dzieci. Przechodziliśmy koło ludzi, którzy pracowali na roli: paśli krowy, orali pola krowimi zaprzęgami, czy zbierali cebulę- właściwie było to pole szczypioru, tyle, że Birmańczycy jedzą tylko cebulę, a resztę wyrzucają. Wszyscy nam machali, nieśmiało się uśmiechali i pozwalali na zrobienie zdjęcia. Dzieci na wsiach wybiegały nam na drogę i dawały kwiatki. Drugiego dnia zmęczenie przyszło dużo szybciej. Przed lunchem złapał mnie kryzys. Było już strasznie gorąco. Wszyscy byli mokrzy i brudni od kurzu i czerwonego piasku. Nogi odmawiały posłuszeństwa. Musiałam się mocno skupić, żeby iść przed siebie. Pojawił się pierwszy odcisk. Niektórzy mieli gorzej. Jeden z Holendrów nabawił się takich odcisków, że po lunchu musiał wziąć skuter taxi do następnego miejsca. Po lunchu zostało nam 9 km do celu. I o dziwo dość sprawnie i szybko ta droga zleciała. Dotarliśmy na miejsce. Nagroda zimne piwo. Każdy marzył znowu o prysznicu. Zabawne, bo miska z zimną wodą była wybawieniem. Nieźle się uśmialiśmy z Adamem przy wspólnej kąpieli- na kucaka, by nikt nic nie zobaczył. 2/3 trasy za nami. W towarzystwie zapanowała wielka radość. Do kolacji poszło trochę więcej alkoholu. Były nawet tańce, w tym tradycyjny taniec kataloński, którego nauczył nas Albert.

Trzeci dzień zaczął się podobnie jak poprzedni. Wczesna pobudka, śniadanie i marsz. Droga była dużo łatwiejsza, bo stale w dół. Spotykaliśmy dużo grup trekkingowych idących w tym samym kierunku co my. Robin rozdzielił naszą grupę na dwie części: Matt, Sven i Andy z przewodnikiem Pato wyrwali do przodu, a reszta z Robinem nieco wolniejszym tempem. Idąc mogliśmy dużo dowiedzieć się o tym kraju, wymienić opinie, opowiedzieć coś o Polsce i Europie. Robin wiedział wiele, pewnie od turystów- w końcu ma 20 lat doświadczenia w branży, ale także sam dużo czytał.
Udało się. Doszliśmy do jeziora, a właściwie kanału, gdzie wzięliśmy łódź, która przetransportowała nas na drugą stronę jeziora do miejscowości Nyaungshwe. Szczęśliwi, że daliśmy radę udaliśmy się do naszego hostelu Joy (18$ za noc), by wziąć długi, ciepły prysznic.
Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się w jednym miejscu i poszliśmy na pożegnalne piwo. Było bardzo wesoło. Grupa naprawdę się zgrała, a wszyscy się polubili.

Kilka faktów o Birmie (z opowieści Robina):

* Nazwa Myanmar znaczy szybki i silni i odnosi się do ludności birmańskiej. Birma to nazwa kolonialna nadana przez Brytyjczyków. Stolicą kraju jest Naypyidaw, a nie Yangon/ Rangun tak jak większość ludzi myśli.
* W 2010 roku została ustanowiona nowa konstytucja. Zmieniono również flagę. (geoblog pokazuje starą flagę, obecna jest żółto, czerwono, zielona z białą gwiazdą pośrodku)
* Birma ma 51 mln mieszkańców. 80% z nich żyje z rolnictwa na obszarach wiejskich. Wiele z tych ludzi żyje tak, jak 60 lat temu- nic się nie zmieniło w sposobie uprawy i hodowli oraz standardów domowych.
* 80% ludzi wyznaje buddyzm, 5% islam, 5% katolicyzm, reszta inne wyznania takie jak: animizm.
* Wojsko jest zawodowe, ale jak ktoś już się zdecyduje na służbę, nie może z niego wystąpić. Dopiero po 20-30 latach służby.
* Ziemia jest własnością państwa. Nikt nie może jej kupić.
* Ostatni tygrys widziany na tych terenach był w roku 1993. Obecnie na terenie Birmy żyje 17 sztuk.
* Najwyższy punkt, w którym się znaleźliśmy podczas trekkingu to 1480 m.
* Ryż spożywany jest w olbrzymich ilościach. Przeciętny Birmańczyk spożywa 20 kg ryżu miesięcznie.
* Najniższa pensja dzienna to 2$, średnia pensja między 5-10$. Przy czym przykładowe ceny podstawowych produktów dla Birmańczyków to: kg ryżu 800ky (0,80$), kubek kawy 0,30$.
* Kamień szlachetny wydobywany w Birmie to rubin.
* Betel, o którym już pisałam, składa się z dużo większej liczby składników niż myślałam. Wymieniłam wcześniej trzy podstawowe składniki: liść, biała kleista substancja i czerwone orzechy. Do tego dochodzą jeszcze różnorodne przyprawy i tytoń. Całość jest bardzo uzależniająca i bardzo szkodliwa dla zdrowia. Nawet bardziej niż zwykłe papierosy.
* Każdy Birmańczyk (wyznawca buddyzmu) raz w życiu zostaje mnichem. Ma to służyć dobrej karmie. Może służyć nawet godzinę, bo nie ma limitów czasowych. Rodzice decydują o tym, czy i kiedy dziecko będzie mnichem. Natomiast samo może podjąć decyzje o tym czy zostaje w zakonie na zawsze. Syn Robina za rok będzie mnichem, jak skończy 12 lat.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (27)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-03-06 07:03
Wiadomości o Birmie z pierwszej ręki -cenne!
 
 
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 31 komentarzy31 1018 zdjęć1018 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
22.07.2015 - 07.08.2015