Geoblog.pl    Krokwnieznane    Podróże    Dubaj- Sri Lanka - Australia i Azja Płd- Wsch    Betel, Thanakha i longui
Zwiń mapę
2015
24
lut

Betel, Thanakha i longui

 
Birma
Birma, Jangon
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 43552 km
 
Od Birmy, a właściwie Myanmaru dzielił nas już tylko godzinny lot z Bangkoku. Trochę nami wytrzęsło i oboje stwierdziliśmy, że mimo dużej ilości odbytych lotów w ostatnim czasie i jeszcze większej chęci na dalsze podróże, coraz mniej lubimy latać. Tym bardziej byliśmy podekscytowani, że dolecieliśmy na miejsce.
O kraju wiedzieliśmy tyle, ile zdążyliśmy wyczytać dzisiaj z internetu, czyli w jakich miejscach chcemy się zatrzymać i co tam ciekawego można zobaczyć. Poza tym wiedzieliśmy, że jest to jedno z najbiedniejszych państw Azji, a mimo to ludzie są bardzo przyjaźni, bo nie zepsuła ich jeszcze coraz mocniej rozwijająca się turystyka.
Pierwsze oznaki sympatii odczuliśmy na lotnisku, przy odprawie paszportowej urzędnik się do mnie uśmiechał i żartował. Zobaczymy jak będzie dalej.

Z lotniska wzięliśmy taksówkę do centrum za 8$. W budce na lotnisku, dostaliśmy kupon na przejazd w określone miejsce, więc z góry mieliśmy ustaloną kwotę, jaką będziemy musieli dać taksówkarzowi.
Jadąc ulicami miasta byliśmy zaskoczeni poziomem rozwoju. Nowe drogi, pięciogwiazdkowe hotele, salony ekskluzywnych aut jak mercedes czy bmw. Spodziewaliśmy się większego zacofania. Okazało się, że Yangoon- największe miasto w Birmie, do niedawna stolica kraju- bardzo szybko się rozwija i zmienia. Stale coś się buduje, przebudowuje, naprawia. Dojechaliśmy do naszego hostelu, który mieścił 30th Corner Boutique Hostel w starej dzielnicy. Z zewnątrz obdrapany budynek z wąskim, łatwym do przeoczenia wejściem. W środku jednak zastaliśmy mały, ale czysty i nowoczesny hotelik. Za 35$ za pokój. Stosunek ceny do standardu, jaki oferują w Birmie jest bardzo słaby. Można znaleźć miejsce za 10-15$, ale będzie to straszna nora bez okien, łazienki itp., 25-35$ to minimum, za które można znaleźć coś przyzwoitego. Jak na Azję i tak biedny kraj, to dość sporo.

Następnego dnia rano wyruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Dostaliśmy nawet śniadanie na wynos składające się z drożdżowego ciasta i ryżowych kulek z truskawkami. Nie przypadło nam to za bardzo do gustu (dziwnie pachniało), więc postanowiliśmy nie ryzykować.
Najpierw poszliśmy na dworzec kolejowy, bo chcieliśmy kupić bilety na nocny przejazd do Bagan. Od tego czy je dostaniemy, zależał nas pobyt w Yangon. Stacja standardem przypominała te na Sri Lance. Tłoczno i brudno. Jak zapytaliśmy pracownika o bilet, zaprowadził nas do osobnego pomieszczenia, w którym siedziało kilku urzędników. Najstarszy z nich powiedział nam, że bilety są i wymienił kilka opcji: klasa 3,2 lub pierwsza. Przejazd miał trwać ponad 16 godz, więc postanowiliśmy kupić miejsce sypialniane, które kosztowało 33$ za dwie osoby. Teoretycznie niedużo, choć w porównaniu z 3 klasą za 3$, był to majątek.

Bilety kupione na wieczór, więc zostało nam pół dnia na zwiedzenie byłej stolicy. Wzięliśmy taxi- są tu tanie 1000-2000kyatów (czyli 1-2 $) i pojechaliśmy do największej świątyni Shwedagon Pagoda. Przeszliśmy wzdłuż straganów sprzedających posążki buddy, owoce oraz klatki z ptakami i dotarliśmy do głównej bramy. Musieliśmy jak do każdej świątyni zdjąć buty, a nawet skarpetki, co nas nie pocieszyło, bo czystość pozostawiała wiele do życzenia. Weszliśmy do zdobionego pasażu, gdzie można było kupić religijne pamiątki, a następnie przekroczyliśmy próg świątyni (wcześniej musieliśmy oczywiście kupić bilet za 8000ky za osobę -8$ i wpisać się do księgi dla obcokrajowców). W środku zastaliśmy dużo złota: główna stupa, posągi, budynki i łuki. Wszystko błyszczało w promieniach porannego słońca. Większość obecnych w świątyni skupiona była na modlitwie i składaniu darów. Mijaliśmy mnichów i mniszki, tubylców i niekiedy białych turystów. Choć ci ostatni tworzyli najmniej liczną grupę (ciekawe jak długo tak będzie). Pagoda bardzo nam się podobała.

Następnie pojechaliśmy taxi za dolara nad jezioro Kandawgyi, gdzie znajduje się pałac na wodzie przekształcony obecnie na restaurację. Zapłaciliśmy 3$ i weszliśmy na teren parku. Przeszliśmy w stronę pałacu i zastaliśmy zamknięte drzwi. Nici ze śniadania w królewskim klimacie. Z tej perspektywy też trudno było zrobić zdjęcie, więc postanowiliśmy obejść jezioro. Znaleźliśmy mostek, który mial nas doprowadzić do najlepszego punktu widokowego, przy czym na wejściu poproszono nas o kolejną opłatę. Hm niby nie dużo, bo 2$, ale w ten sposób szybko się rozchodzą pieniądze. Tu dolar, tam dolar i się uzbiera niezła sumka. Postanowiliśmy, że zrobimy fotki zza płotu w odpowiednim miejscu. I wyszły nieźle.
Ostatni punkt do zwiedzania- Botataung Pagoda słynąca z tego, że znajduje się w niej relikwia świętych włosów Buddy. Złota pagoda, złote wnętrza, złoty ołtarz z relikwią. Bardzo ważne miejsce dla wierzących, dla turystów.. można zobaczyć, ale nie za wszelką cenę. Udaliśmy się w stronę starego miasta. Od tego momentu mieliśmy zamiar włóczyć się ulicami miasta i obserwować życie tubylców, do czasu naszego odjazdu oczywiście. I znaleźć knajpę na śniadanie tudzież obiad. Spacer bez konkretnego celu jest najlepszym sposobem na poznanie miasta. Przez przypadek można zobaczyć ciekawe miejsca czy sytuację. Inną równie dobrą opcją jest objazd skuterem, przy czym w Yangon jest to nie możliwe. Istnieje tu zakaz ruchu motorowego.
W Birmie życie lokalne toczy się na ulicy. Na każdym kroku można spotkać stragany z różną żywnością, lokalne knajpy, czyli na chodniku rozstawione paleniska z przysmakami takim jak golonki, jelita świńskie czy inne nietypowe części zwierzęcego ciała. Mężczyźni ubrani w tradycyjne longui, czyli długie chusty przewiązane wokół pasa, coś na kształt spódnicy do ziemi, kobiety i dzieci z twarzami pomalowanymi na żółto. Specyfik do cery to thanakha, która ma chronić przed słońcem, jednocześnie zapobiega starzeniu się skóry. Jest to naturalny kosmetyk wytworzony z kory drzewa, sprzedaje się go w formie kamiennej kostki. Wystarczy niewielka ilość wody na dłoni, by móc rozsmarować go na twarzy.

Charakterystyczne dla tego kraju jest to, że ulice mają kolor czerwony. Sprawką tego jest betel żuty przez Birmańczyków. Pisałam już o tym w poście o Flores. Betel to specyfik, który ma właściwości pobudzające i odurzające. Składa się na to liść wysmarowany białą, lepką substancją oraz czerwony proszek lub kosteczki. Nie wiem dokładnie czym są te składniki i jak się nazywają, bo trudno było mi się porozumieć, ze sprzedawcami. W każdym razie, zakupić przygotowany do spożycia betel można na każdym kroku. Mężczyźni siedzą na plastikowych krzesełkach w ulicznych „kawiarenkach”, popijają herbatę z mlekiem i żują betel plując na boki czerwoną śliną. Brzmi niezbyt przyjemnie, ale trzeba się do tego przyzwyczaić. Jak i do tego, że uśmiechy tubylców są ciemno- bordowe.

Zachwycając się lokalnym życiem, wypatrywaliśmy miejsca, gdzie możemy coś zjeść (od rana bez śniadania). Nie chcieliśmy jeść na ulicy, bo czekała nas długa podróż pociągiem. Lepiej byłoby się nie pochorować. W końcu znaleźliśmy miejsce niedaleko naszego hotelu. I co się okazało? Że stolik obok siedzieli Polacy z Poznania, którzy podróżują po Azji od września. Powymienialiśmy się wrażeniami podczas posiłku i popędziliśmy dalej. Chcieliśmy się jeszcze chwilę schłodzić przy piwku i klimatyzacji. A upał był straszny- 35st i zero chmur. Tylko gdzie? Widać, że restauracje i bary, nie są przynajmniej w tej części miasta czymś popularnym. Niedaleko naszego hostelu był hotel pięciogwiazdkowy. Założyliśmy, że tam na pewno dostaniemy piwo w klimatyzowanym pomieszczeniu. I dostaliśmy: piwo Myanmar, klimę i dobrze działające wifi. Niestety internet w większości miejsc chodzi tak jakby chciał a nie mógł.

Pojechaliśmy na dworzec chwilę przed czasem. Na peronie, pracownik stacji zobaczył nasze bilety i zaprowadził nas i nasze walizki do odpowiedniego wagonu. Okazało się, że mieliśmy przedział czteroosobowy z osobnym wejściem i łazienką. Byliśmy odcięci od reszty pociągu. No cóż, nie było opcji na przeżycia jakie zapewnia przejazd klasą trzecią, co już znaliśmy ze Sri Lanki czy Tajlandii, ale na taki długą podróż warunki były idealne. Dwa łóżka piętrowe i dwa podwójne łóżka rozkładane na dole. Naszymi towarzyszami podróży był Niemiec Filip i Malezyjka Dee May. Przed odjazdem pracownik pociągu przyszedł zapytać co byśmy chcieli zjeść na kolację oraz czy chcemy zimne piwo. Złożyliśmy zamówienie i wyjechaliśmy z Yangon. Pociąg zaczął się kołysać od lewej do prawej, niekiedy w górę i dół. Początkowo sposób jazdy nas bawił. Rozmawialiśmy i podziwialiśmy krajobrazy, wioski i ludzi żyjących prze torach. Wieczór minął nam szybko. Noc o dziwo nie była też taka zła. No może tylko nie dla mnie. Budziłam się co chwilę, gdy zabujało mocniej byłam przerażona, że pociąg zaraz się wykolei. Zastanawiałam się, jak często to się zdarza. Prędkość max wynosiła 40km/h ze względu na jakość torów. A bujanie było momentami bardzo silne. Oczywiście nic się nie stało, ale różne myśli krążyły mi po głowie.
Po 19,5 godzinach dotarliśmy w końcu do Bagan (trochę dłużej niż myśleliśmy na początku.)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-03-01 12:05
Bardzo dobrze się czyta relację z Waszej wyprawy!
Powodzenia , pozdrawiam
 
Krokwnieznane
Krokwnieznane - 2015-03-01 15:14
dziękujemy bardzo :) pozdrawiamy serdecznie :)
 
 
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 31 komentarzy31 1018 zdjęć1018 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
22.07.2015 - 07.08.2015