Rodzice mieli lot do Polski 8.02, ale nie chcieliśmy ryzykować i wracać z Koh Lipe na ostatnią chwilę. Dlatego ostatnią noc spędziliśmy na Langkawi. Mieliśmy tu już swoją ulubioną knajpkę, więc bez zastanowienia tam też się wybraliśmy na ostatnią- pożegnalną kolację. I było przepysznie- jeden z najlepszych steków jaki kiedykolwiek jadłam.
Następnego dnia samolot mieliśmy dopiero wieczorem, więc mogliśmy jeszcze spędzić kilka godzin na plaży. Kilka godzin lenistwa przed długą podróżą- no dla nas trochę krótszą.
Dojechaliśmy na lotnisko sporo przed czasem (taxi na lotnisko 20 ringit). Czekając na lot, nagle usłyszeliśmy krzyki. Obróciliśmy się w ich kierunku i ujrzeliśmy dwójką Arabów na ziemi okładających się pięściami. Tego jeszcze na lotnisku nie widzieliśmy. Po chwili, gdy inni podróżni rozdzielili mężczyzn przyszła ochrona, nie śpiesząc się szczególnie i zabrała ich na bok, by wyjaśnili zajście. Ten, który niby zaczął był bardziej poszkodowany- rozwalony łuk brwiowy, ten, co niby się bronił wyglądał jak agresor. Całe zajście opóźniło zarówno ich lot, jak i nasz, co nie było po naszej myśli, bo w Kuala Lumpur mieliśmy przesiadkę do Bangkoku i tylko godzinę czasu pomiędzy lotami.
Policja sprawę wyjaśniła na szczęście szybko. Poszkodowany wszedł do samolotu, a rozwścieczony- broniący się agresor został wyprowadzony z lotniska.
Dolecieliśmy do KL z małym opóźnieniem, w biegu pożegnaliśmy się z rodzicami i szybko pobiegliśmy do następnego samolotu.