Geoblog.pl    Krokwnieznane    Podróże    Dubaj- Sri Lanka - Australia i Azja Płd- Wsch    Mix kulturowy
Zwiń mapę
2015
25
sty

Mix kulturowy

 
Malezja
Malezja, Penang
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 40725 km
 
Na wyspę Penang dotarliśmy autobusem za 20 zł od os. Zajęło nam to 5h. Z dworca wzięliśmy taksówkę do miejscowości, gdzie mieliśmy spędzić 3 dni. Myślę, że trochę przepłaciliśmy, ale nie byliśmy rozeznani za bardzo w terenie. Zarezerwowaliśmy apartament z dwoma sypialniami przy najbardziej rozrywkowej i turystycznej plaży Batu Ferringghi. Koszt na os. tylko 37 zł. Super cena i fajne warunki.
Chcieliśmy szybko poznać okolicę i zobaczyć plażę. Słyszeliśmy, że na Penangu plaże nie są zbyt atrakcyjne. I faktycznie nie są. W dodatku nikt z nich nie korzysta. Nie ma opalających i kąpiących się turystów. Miejscowość wygląda na wymarłą. Większość sklepów zamknięta, restauracje dopiero się otwierają, biura turystyczne nie działają. Rozumiem, że jest niedziela, ale w sezonie to chyba nie powinno mieć znaczenia. A jednak.
Zjedliśmy obiad w jednej z restauracji. Zamówiliśmy malezyjskie przysmaki- makarony podane na różne sposobów. Ale żadne danie nie powaliło na kolana. Wręcz były bardzo średnie. Dowiedzieliśmy się, że wieczorem ulice miasta zamieniają się w street food market. Zobaczymy, może będzie lepiej. Lekko rozczarowani wróciliśmy do hotelu. Zarezerwowaliśmy bilety na Lankawi (83zł/ os.). Mam nadzieję, że market i stolica wyspy zmienią nasze zdanie o Penangu. Zwłaszcza, że słyszeliśmy tyle pozytywnych opinii.Wieczorem udaliśmy się na market, mieliśmy nadzieję zastać tam wiele straganów sprzedających przysmaki malezyjskie. Niestety zastaliśmy targ wszelkiego badziewia: pamiątki, ubrania, podróbki drogich marek. Na szczęście znaleźliśmy food court, gdzie wszystkie plastikowe stoliki były zajęte, a w powietrzu unosił się zapach jedzenia. Zamówiliśmy kilka dań, jak zwykle za dużo. Chcieliśmy spróbować wszystkiego (co oczywiście było niemożliwe). Jedzenie było zdecydowanie lepsze niż wcześniej- pyszne krewetki w sosie chilli, dobry makaron w ciemnym sosie sojowym i zupka z wontonami.


Dzień 2.

Dzisiejszy dzień chcieliśmy poświęcić na zwiedzenie słynnego George Town- stolicy wyspy. Wiele o nim słyszałam i czytałam na różnych blogach. Pewne wyobrażenie tego miasta powstało w mojej głowie. Byłam ciekawa jak bardzo będzie się pokrywać z rzeczywistością.
Do miasta dojechaliśmy autobusem za 2,70 w jedną stronę (40min jazdy).
Wysiedliśmy tuż obok Chinatown i postanowiliśmy iść prosto przed siebie bez większego planu. Podobno tak najlepiej poznać GT. Iść i podziwiać, wczuć się w klimat miasta (oczywiście mieliśmy zaznaczone kilka punktów, które koniecznie chcieliśmy zobaczyć). Zauważyć różnorodność tego miejsca i zaobserwować normalne życie jego mieszkańców. I tak zrobiliśmy. Szliśmy ulicami Chinatown mijając obdrapane, niskie kamienice (całe GT jest w niskiej zabudowie), genialne drewniane drzwi ozdobione chińskimi znakami. Duże i kolorowe okiennice oraz neony rozświetlające ulice nocą. Przeszliśmy obok straganów z jedzeniem, gdzie kobiety w dwóch miskach myły naczynia, a inne obierały warzywa, koło małych warsztatów, gdzie mężczyźni skręcali śrubki oraz zagraconych sklepików, w których jakimś cudem sprzedawca odnajdował się znakomicie.
Wszystko było autentycznie, pozwoliło nam cofnąć się w czasie. Zwłaszcza jak przed nogami przebiegł nam szczur, a potem następny.
Targ rybny, owocowo-warzywny, kiełbaski wędzące się na słońcu, skutery i riksze. A do tego sztuka uliczna. Na wielu kamienicach można było zaobserwować malowidła ścienne- słynny obrazek Bruce Lee, koty i postaci z kreskówek- oraz zrobione z drutów "murale" (podświetlone w nocy) przedstawiające różne zabawne sytuacje.
Przekraczając niewidzialną granicę, wkroczyliśmy do dzielnicy indyjskiej. Z małych sklepików słychać było muzykę z filmów Bollywood, ze straganów jedzeniowych unosił się zapach przypraw, pojawiły się kobiety w sari i mężczyźni z turbanami na głowach. U rzeźnika pracownicy żartowali sobie ze swojego śpiącego kolegi, a na ulicy kobiety wróżyły z dłoni.
Różnorodność widoczna była też w świątyniach, które odwiedzaliśmy kolorowa świątynia hinduska Sri Mahamariamman, będąca aktualnie w renowacji, biały i okazały meczet Kapitan Keling, kościół św. Grzegorza czy chińska świątynia Lim Kongsi.
Lunch zjedliśmy w knajpce polecanej na blogu Zlaptrop.com. Tek Sen to jedna z najstarszych restauracji na wyspie, która przyciąga tłumy. Faktycznie jak dotarliśmy na miejsce, ciężko było znaleźć wolny stolik. Zamówiliśmy dnia zaznaczone w karcie gwiazdką. Ciężko było się zdecydować, zwłaszcza, że nazwy niewiele nam mówiły. Ale wszystko było smaczne: kaczka w imbirze czy smażony kurczak w ziołach i chilli. Zadowoleni, że pierwszy punkt na kulinarnej trasie GT okazał się smakowity.

Ze względu na upał i małe zmęczenie, wzięliśmy taksówkę, która zawiozła nas do świątyni oddalonej od miasta 30 min drogi. Mogliśmy przez chwilę odpocząć w klimatyzacji i nabrać sił na dalsze zwiedzanie. Świątynia Kek Lok Si (to raczej kompleks świątyń określany także jako centrum kulturalne i edukacyjne - przeczytane na plakacie na miejscu) jest położona wysoko nad miastem na zielonych wzgórzach. Dostojna, kolorowa z mocną przewagą złota i czerwieni. Na pewno warta zobaczenia. Przeszliśmy przez wszystkie komnaty i sale wypełnione posągami buddy oraz kadzidłami. W jednej z nich zawiesiliśmy kolorowe tasiemki z życzeniami noworocznymi na drzewku życzeń- w lutym obchodzi się w Azji Chiński Nowy Rok.
Następnie pojechaliśmy pod stację kolejki, by wjechać na Penang Hill. Kolejka szynowa, dość stroma i szybko jadąca. Niestety widok na szczycie nas nie zauroczył. Nie z tego względu, że nie był ładny czy coś takiego. Brakowało na górze jakiegoś konkretnego miejsca widokowego. Drzewa zasłaniały panoramę. Przeszliśmy się kawałek i znaleźliśmy punkt widokowy w restauracji hotelu znajdującego się na szczycie. Jednak bardzo łatwo przegapić to miejsce.

Wróciliśmy do George Town. Kontynuując spacer udaliśmy się w kierunku charakterystycznego Cheong Fatt Tze Mansion. Fasada w kolorze indygo i stare riksze. Niestety jak dotarliśmy na miejsce, budynek był już zamknięty dla zwiedzających. Ochroniarz nie chciał nas przepuścić przez bramę, żeby chociaż zrobić zdjęcie z zewnątrz. A szkoda.
Tuż obok usiedliśmy w food court o nazwie Red Garden i zjedliśmy po raz kolejny pyszny posiłek w George Town.

Czy George Town to miejsce, gdzie ścierają się różne kultury? Na pewno. Czy można zjeść tu coś dobrego? Z pewnością. Czy tak sobie wyobrażałam to miejsce? Prawie. GT bardzo mi się podobało, lubię takie miasteczka z klimatem. Jedynym minusem był duży ruch na drogach. Spacerując ulicami, trzeba było uważać, żeby coś nas nie rozjechało przypadkiem. Kierowcy w Malezji niezbyt uważają na pieszych.

Dzień 3.

Wczoraj obcowaliśmy z różnymi kulturami w kolorowym mieście, dziś czas na naturę. Ze względu, że ominęliśmy w naszym planie Park Narodowy Taman Negara - najstarszy i największy park w Malezji (styczeń to końcówka pora deszczowej, więc park może nie być jeszcze przygotowany na wizytę turystów- tak przynajmniej twierdził właściciel naszego hotelu w Cameron Highland. I choć sam sprzedawał wycieczki do tego miejsca, wcale nas nie namawiał na kupno, wręcz przeciwnie.), postanowiliśmy udać się do lasu na Penangu.
Park nosi taką samą nazwę- Taman Negara Pinang i jest najmniejszym, a zarazem najmłodszym Parkiem Narodowym w Malezji (utworzono go w 2003r. ). Mogliśmy wybrać spośród kilku tras o różnej trudności. Jedna prowadziła do Monkey Beach, inna do plaży, gdzie mogliśmy zobaczyć małe żółwie. Wybraliśmy żółwiki, małp mieliśmy już dosyć. Wczoraj idąc na kolację, małpi samiec zaatakował i rzucił się na Adama. Panowie odtańczyli taniec bojowy, jeden na drugiego sycząc, w końcu małpa się poddała i uciekła. My oglądając widowisko pękaliśmy ze śmiechu, jednak mogło to się skończyć różnie- ugryzieniem, podrapaniem itp.

Droga początkowo prowadziła pod górę po betonowych stopniach, potem już po gałęziach. Otaczał nas zielony gęsty las. Nasza czwórka i tropikalna przyroda. Rodzice byli zachwyceni, choć nikt nie spodziewał, że będzie tak ciężko. Upał dodatkowo utrudniał sprawę. Dotarliśmy na miejsce do Kerachut Beach. Przeszliśmy przez mostek- po lewej stronie mieliśmy widok jak z filmu Jurassic Park, z prawej morze i plażę, na której niestety nie można było się kąpać ze względu na silny prąd i dużą głębokość.
Doszliśmy do rezerwatu, gdzie znajdowały się żółwie, ale zastaliśmy kartkę, że pracownicy mają przerwę do godz. 14:00. Czyli musieliśmy poczekać 15 min. Na Sri Lance mieliśmy okazję być w jednym z rezerwatów z małymi żółwiami i było genialnie. Dlatego chcieliśmy, żeby rodzice przeżyli to samo. Niestety, okazało się, że cały rezerwat składał się z jednego małego baseniku, w którym pływały 4 żółwie. Nie wolno było ich dotykać i robić zdjęć z nimi, a pracownik parku nie mówił po angielsku, więc nie mógł nam nic opowiedzieć o tych stworzeniach.
Wróciliśmy tą samą drogą łącznie pokonując 6 km.

Wieczorem wyszliśmy na ostatnią kolację na Penangu- świeże ryby i owoce morza, wybierane i łowione, a następnie ważone przy nas. Stolik nad brzegiem morza. Dla chętnych możliwość przejażdżki konnej po plaży. Wieczór umiliły nam tradycyjne tańce, choć bardzo głodni prawie ich nie zauważyliśmy.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (39)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
gość
gość - 2015-01-25 21:28
już czuć zmęczenie podróżą w Państwa relacji....
 
krokwnieznane
krokwnieznane - 2015-01-27 15:17
dlaczego? podczas tak długiej podróży, wszystko nie może się podobać. Czasem mamy inne wyobrażenie o danym miejscu, stąd rozczarowanie. Lepiej napisać szczerze, tak jak czujemy niż udawać, że jest idealnie. Zmęczenie oczywiście się pojawia, co nie znaczy, że już czas na przerwanie podróży.
 
ula
ula - 2015-04-28 21:42
pamietacie nazwe hotelu w penang?
pozdrawiam
 
ula
ula - 2015-04-28 21:42
pamietacie nazwe hotelu w penang?
pozdrawiam
 
 
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 31 komentarzy31 1018 zdjęć1018 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
22.07.2015 - 07.08.2015