Plan na dziś był prosty, mieliśmy zobaczyć to, czego nie udało się zobaczyć wcześniej. Trochę lokalnego życia zwyczajnych Chińczyków, świątynie. Po prostu poszwendać się ulicami miasta. Poszliśmy w stronę portu, przechodząc koło pięknego wiktoriańskiego budynku Heritage 1881, który do 1996 roku był siedzibą nabrzeżnej policji. Dziś jest luksusowym hotelem i oczywiście skupiskiem butików i jubilerów.
Przepłynęliśmy łódką na drugą stronę i poszliśmy w kierunku Western Market. Mijaliśmy kolejne nowoczesne i drogie centra handlowe- jak ktoś lubi i ma pieniądze, może je tu bez problemu wydać, bo jest gdzie- aż doszliśmy do uliczki, na której toczyło się normalne życie Chińczyków z dala od świata krawatów i garniturów. Stragany warzywne, rzeźnicy siekający na ulicy mięso dla klientów, świeże owoce morza w wiaderkach. Tłoczno i głośno. Chcieliśmy zjeść coś małego, ale w związku z tym, że była akurat godzina lunchowa to wszystkie lokalne knajpki były pełne, a przed niektórymi stały długie kolejki. Nawet krawaciarze ze świata finansów przychodzili tutaj, żeby zjeść typowo chiński posiłek- najczęściej zupę z makaronem i jakimiś dodatkami. W końcu udało nam się znaleźć gdzieś miejsce. Oczywiście przy wspólnym stole z innymi Azjatami, którzy zapewne mieli z nas niezły ubaw, jak widzieli jak jemy pałeczkami. Makaron nam uciekał i chlapał nasze ubrania, ale przynajmniej się staraliśmy.
Dotarliśmy do najstarszego marketu w mieście - Western Market, który od zawsze słynął ze sprzedaży tkanin najlepszej jakości. Dziś dalej sprzedawane są tam materiały, ale sam budynek jest raczej atrakcją niż świetnym punktem zakupowym.
Tuż obok wsiedliśmy do tradycyjnego tramwaju miejskiego- dwupiętrowego, w środku całego z drewna - i przejechaliśmy kilka przystanków. Potraktowaliśmy to jako kolejną atrakcję. Pojechaliśmy w stronę świątyni Pak Tai. Otoczona wieżowcami i wysokim murem, schowana przed całym światem. Szkoda byłoby ją przeoczyć, bo jest to ciekawe miejsce. Lekki zaduch i mocny zapach kadzideł. Czerwone i złote dekoracje, posągi Buddy, lampiony w kształcie kwiatu lotosu i trójkątne kadzidła zawieszone pod sufitem.
W pobliżu świątyni mogliśmy zobaczyć wiele lokalnych warsztatów samochodowych i tym podobnych. Małych, ciasnych i zagraconych, ale mających swój urok.
Poszliśmy w stronę portu, przeszliśmy przez centrum wystawowe, gdzie akurat odbywały się targi mody. Ciekawe wystawy i modnie ubrani ludzie. I doszliśmy do symbolu miasta- złotego pomnika wiecznie kwitnącej bauhinii. Forever Blooming Bauhinia przypomina o zwróceniu Hong Kongu Chinom i ustanowieniu specjalnego regionu administracyjnego.
Ostatnie spojrzenie na nabrzeże z jednej i drugiej strony. Krótki spacer promenadą Tsim Sha Tsui i powrót do hotelu. Wcześnie rano mieliśmy samolot do Singapuru.