Skoro już jesteśmy w tej części świata, postanowiliśmy jedno popołudnie spędzić w słynnym Macao/ Makau- mieście kasyn i hazardu. Europejczycy nie muszą mieć wizy, żeby tam pojechać (zresztą tak jak do HK). Można tam się dostać na kilka sposób: łódką, helikopterem lub samolotem. Zdecydowaliśmy się na prom, który płynie 1,5h i kosztuje 150zł na os w dwie strony. Wygodnie i w miarę szybko.
W porcie czekały na turystów bezpłatne autobusy dowożące do różnych kasyn. Skorzystaliśmy z transportu hotelu Wynn (większość kasyn jest tych samych sieci co w Las Vegas). Weszliśmy przez recepcję potężnego hotelu do kasyna. I mimo wczesnej godziny, przy stołach siedziało wielu Azjatów próbujących szczęścia. Stwierdziliśmy, że jeszcze mamy dużo czasu by wygrać miliony, więc obeszliśmy hotel i centrum handlowe wypełnione butikami najdroższych marek świata. Kolejne kasyno MGM nie zrobiło już tak dużego wrażenia (oczywiście hotel był wielki, najlepsze sklepy itp.), dlatego poszliśmy w kierunku centrum zobaczyć stare, kolonialne Macao. Początkowo mijaliśmy kasyna przemieszane ze starymi blokami mieszkalnymi. Budowle nie tworzyły spójnego obrazu. Wydawało nam się, że będzie bogato, kolorowo, z przepychem, choć w małym stopniu tak jak w Las Vegas.
Macao, aż do 1999 roku było kolonią portugalską- obecnie, tak jak HK jest specjalnym regionem administracyjnym Chińskiej Republiki Ludowej - stąd widoczne w nim wpływy europejskie. Znajdują się tu portugalskie kamienice i promenada przy placu Largo do Senado, ruiny kościoła Św. Pawła, a właściwie tylko jego fasada położona na wzniesieniu, czy stary fort. Urokliwe elementy wniesione przez Europejczyków przemieszane są z typowo chińskimi. Wszędzie mogliśmy zaobserwować wielkie neony wypisane chińskimi krzakami, sklepy sprzedające suszone rozmaitości chińskiej medycyny naturalnej i azjatyckie smakołyki takie jak suszona- smażona wołowina. Spacerowaliśmy uliczkami miasta podziwiając pozostałości po Portugalczykach oraz obserwowaliśmy spokojne życie Chińczyków. Wystarczyło zboczyć z głównego szlaku turystycznego i można było zobaczyć lokalne warsztaty, sklepiki, a w nich Azjatów grających w gry polegających na układaniu w odpowiedni sposób klocków typu domino, nie przejmujących się ewentualną klientelą.
Bardziej to nam przypadło do gustu niż reszta miasta. Nawet usiedliśmy w jednym z takich lokalnych barów i zjedliśmy zupę z won tonami- pierożkami wypełnionymi krewetkami lub mięsem.
Adam koniecznie chciał nam pokazać kasyno Venetian, które widział wcześniej w Las Vegas. Nie mogliśmy go znaleźć na mapie, więc dopytaliśmy tubylców i okazało, że znajduje się na drugiej wyspie Taipa należącej do Makau. Tam też powstało kilka innych (i stale się buduje) dużych obiektów. Nowa część królestwa hazardu. Wzięliśmy taksówkę i pojechaliśmy w stronę Venetian. Naszym oczom ukazały się olbrzymie, nowoczesne kasyna, genialnie podświetlone. Zdecydowanie lepiej niż po drugiej stronie. Widać, że ta część miasta jest nowsza i dalej się rozbudowuje. Wcześniej miałam mniemanie, że kasyno to po prostu miejsce, gdzie można wydać dużo pieniędzy, a przy odrobinie szczęścia wygrać co nieco.
Wchodząc do Venetian zmieniłam zdanie. Olbrzymi obiekt zbudowany na styl miasta Wenecji. Kanały, gondole ze śpiewającymi gondolierami, a nawet plac Św. Marka. Pełno knajpek, sklepów i teatr. Chodząc po uliczkach mieliśmy wrażenie, że jesteśmy na świeżym powietrzu i że ciągle jest widno mimo że był już wieczór (sufit był zrobiony jak niebo). Zagraliśmy w ruletkę, przegraliśmy co mieliśmy i poszliśmy na kolacje do świetnej brazylijskiej restauracji Fogo Salsa (w USA ta sieć restauracji nosi nazwę Fogo di Chao), gdzie kelnerzy na szpadach noszą różne rodzaje steków i można je jeść dopóki brzuch nie pęknie.
Nie wygraliśmy milionów, ale zadowoleni wróciliśmy promem do HK, który odpływa mniej więcej co pół godziny przez 24 h.