O 8.15 mieliśmy bezpośredni autobus do Krabi - 35 zł od osoby. Byliśmy zadowoleni, że nie musimy się przesiadać, tym bardziej, że dopadło mnie jakieś przeziębienie i czułam się trochę słabiej. Chcieliśmy spędzić jeden dzień w Krabi Town, bo nigdy tam nie byliśmy i przy okazji iść do lekarza, bo zauważyliśmy na naszych ciałach podobne krostki. A w takim klimacie lepiej nie chorować, więc woleliśmy usłyszeć, co dermatolog o tym myśli.
Po trzech godzinach jazdy, bus zatrzymał się na przystanku, gdzieś pośrodku niczego. Kierowca powiedział, że to koniec trasy i teraz musimy się przesiąść do innego. Znowu zrobili nas w konia. Ze względu na słabsze samopoczucie, nie chcieliśmy czekać nie wiadomo ile w upale, więc wzięliśmy taksówkę za 20 zł- oczywiście o wiele za drogą jak na tą trasę.
Zostawiliśmy bagaże w hotelu i poszliśmy spacerem w kierunku szpitala. W upale szliśmy przed siebie, mniej więcej 2 km i doszliśmy do okazałego, różowego budynku. Spojrzeliśmy na siebie- jesteśmy na miejscu. Ominęłam tłum ludzi w poczekalni i zapytałam pielęgniarki, gdzie mam się udać. Wysłała mnie do rejestracji. Pobrałam numerek i czekałam na swoją kolej. W rejestracji wypisałam dane i zapytano mnie co mi dolega. Dostałam kolejny numerek i udałam się do tej pielęgniarki, z którą rozmawiałam wcześniej. Podałam jej karteczkę z nr 63 i łamanym angielskim odpowiedziała mi: "in the evening". A była godzina 12 w południe. Ale spojrzałam na tłum ludzi czekający przez gabinetem lekarza ogólnego, wcale mnie to nie zdziwiło. Poczekalnia mieściła się pod dachem, ale na świeżym powietrzu, więc po korytarzach swobodnie mogły przechodzić koty czy inne stworzenia. Zapytałam ją czy zna jakąś prywatną klinikę. Podała nazwę i poszliśmy złapać taxi, żeby nas tam zawiozła. Pokazaliśmy kierowcy nazwę i adres wygooglowany w necie, ten podał cenę i powiedział, żebyśmy wsiadali. Trochę dziwił nas kierunek jazdy, bo pielęgniarka w szpitalu mówiła, że mamy jechać w przeciwną stronę, ale co my tam wiemy. Gdy dojechaliśmy prawie do naszego hotelu, kierowca zawołał przechodnia, żeby zapytał nas po angielsku, gdzie my właściwie chcemy jechać. Powtórzyliśmy ten sam adres, a kierowca na to, że w takim razie musimy dopłacić, bo to w innym kierunku. O nie! tego było już za wiele. Nie nasza wina, że facet nie zna angielskiego, podaliśmy mu adres w formie pisanej na początku. Nikt nie będzie nas znowu robił w balona. W końcu przechodzeń, który robił za tłumacza, powiedział, żebyśmy poszli i nie płacili zupełnie nic. Kolejny raz problem z taksówkami w Azji. Ale na nasze szczęście, okazało się, że tuż za rogiem był prywatny gabinet dermatologiczny. Nowy, czysty i ładny. Ceny jak nie w Tajlandii. Za wizytę 100 zł (w tym maści), ale warto było wydać (a może nie), żeby lekarz uspokoił nas, że krostki, to ślady po ugryzieniu pająków czy innych owadów. Lżejsi o 1000 bhatów, ale spokojniejsi poszliśmy na budżetowy obiad na miejskim targu. Pyszny pad thai i noodle soup razem w cenie 9zł. Dobre, świeże i tanie.
Obeszliśmy trochę miasto, zobaczyliśmy tajską świątynię na wzgórzu, a na koniec zafundowałam sobie godzinny relaks na masażu stóp (20zł za godz.). Niestety czułam się coraz gorzej, więc resztę po południa spędziłam w hotelowym łóżku.
Dzień 2.
Przenieśliśmy się na plażę Ao Nang. Dojechaliśmy do niej pickup za 5 zł od osoby (ok.30min jazdy). Na szczęście mieliśmy zarezerwowany pokój, bo ja czułam się coraz gorzej. Wstałam z gorączką i strasznym bólem głowy. Adam zostawił mnie w łóżku, a sam pojechał rozejrzeć się po okolicy. Co chwilę dowodził mi leki i coś do jedzenia. Byłam połamana, zupełnie bez sił. Cały dzień w łóżku z termometrem i lekami. Grypa w tropikach. Wrr.. byle szybko przeszło. Adamowi, też samemu nie chciało się chodzić, więc zrobił sobie ze mną dzień pidżamowy.
Dzień 3.
Dziś dużo lepiej. Może nie jest jeszcze super, ale najgorsze minęło. Przejechaliśmy się po okolicy, żeby zobaczyć pobliskie plaże. Widoki piękne, długo-rufówki zaparkowane na plaży, wapienne skały wyrastające z morza. Tylko plaża średnia do leżenia. Piasek twardy, widać, że po mocnym odpływie. Podejmujemy decyzję, że zostajemy sobie na basenie hotelowym. Przyda nam się dzień odpoczynku. Zwłaszcza, że niedługo będzie dość intensywnie.
Dzień 4.
Krabi ma wiele do zaoferowania: wycieczki na Phi-Phi Island, Phra Nang Beach ( i PN Cave), James Bond Island i wiele innych pięknych miejsc, na których byliśmy dwa lata temu. Dlatego kolejny dzień spisujemy na straty. ;) Poddajemy się lenistwu, ale dzięki temu w pełni odzyskamy siły po wcześniejszych podróżach i chorobie.