Prom na ostatnią z trzech wysp Koh Tao (tao to po tajsku żółw) wzięliśmy z samego rana. Nie chcieliśmy tracić dnia na podróż. Bilet 43 zł. Po półtorej godzinie znaleźliśmy się na lądzie, wynajęliśmy skutery i pojechaliśmy do hotelu Ko Tao Resort. Adam był w nim dziesięć lat temu, więc postanowiliśmy nie szukać nic innego. Przez tyle lat mogło się wiele zmienić, ale zaryzykowaliśmy. I dobrze na tym wyszliśmy. Okazało się jednak, że hotel przez ten czas się rozbudował. Stara część przy plaży, nowsza powstała na wzgórzu. I nie wiedząc o tym, tam zarezerwowaliśmy nocleg (Za pokój 110zł). Brak bezpośredniego dojścia do plaży zrekompensował nam cudowny widok na zatokę. Śliczna, przejrzysta woda, zielone wzgórza i wielkie głazy, charakterystyczne dla tej części Tajlandii. Na każdej z trzech wysp, którą odwiedziliśmy, zarówno na plaży jak i wewnątrz lądu można było spotkać wielkie skały porozrzucane niczym małe kamyczki. Widok mieliśmy przepiękny. Z basenu przelewowego można było podziwiać krajobraz.
Słońce zaszło za chmury i nie zapowiadało się, żeby miało coś się zmienić, więc pojechaliśmy zobaczyć wyspę. Zatrzymaliśmy się po drodze w lokalnej knajpce, którą Adam pamiętał z poprzedniej podróży, na pyszną marynowaną golonkę. Nietypowy, słodki smak. Delikatne, kruche mięsko. Nazwy miejsca nie pamiętam, bo był to raczej duży szałas niż typowa restauracja.
Pojechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do najdłuższej plaży na wyspie, której z powodu przypływu prawie nie było. Krótki spacer i relaks. Spojrzeliśmy na mapę i okazało się, że dużo dalej nie dojedziemy, bo droga szybko się kończy. Koh Tao jest wyspą, której nie da się objechać całej. Jedyne plaże znajdują się po stronie zachodniej, na wschodzie teren jest bardziej górzysty, a wybrzeże skaliste.
Na obiad czy kolację warto wybrać się do restauracji Yin Yang. Polecamy rybę red snapper oraz massaman curry. Sprawdzone i dobre. Przy plaży natomiast, jest wiele knajpek, w których można posłuchać muzyki na żywo.
Dzień 2.
W planach na dzisiaj mieliśmy rejs statkiem na snokeling. Kilka miejsc na oglądanie podwodnego świata i pobyt na pobliskiej Nang Yuan- dwie górzyste wysepki połączone plażą. Ale niestety Adam obudził się z gorączką. Więc ze względu na jego kiepskie samopoczucie odpuściliśmy. Znajomi byli sami (75zł/os) i byli zadowoleni.
Jak Adamowi trochę się polepszyło, pojechaliśmy skuterkiem na pobliską Freedom Beach. Z niej prowadził betonowy mostek wzdłuż skał na kolejną malowniczą, ale nietypową plażę. W przezroczystej wodzie rosły gęsto drzewa wielkości drzewa oliwkowego. Na gałęziach zawieszone miały koraliki, muszelki. Trzeba było przejść pod nimi, aby dostać się do wody.
Przejechaliśmy na drugą stronę cypla, gdzie zjedliśmy lunch z widokiem na Shark Bay. Chcieliśmy także zobaczyć wyspę przedzieloną wąskim pasem piasku. Łódka- taxi na nią kosztowała 100 zł. Stwierdziliśmy, że pojedziemy bliżej niej i może znajdziemy tańszą łódkę. Pojechaliśmy na północ i jechaliśmy tak długo, aż droga się skończyła. Znajdował się tam resort, z którego można było podziwiać Nang Yuan. Odpuściliśmy łódkę na wyspę. Zwłaszcza, że w podobnym miejscu na Krabi już byliśmy.
Wypożyczyliśmy za 10zł maski i fajki i zrobiliśmy małego nura wokół pobliskich skał. Dużo kolorowych rybek, nawet jedna mała murena.
Samopoczucie się pogorszyło, więc wróciliśmy do hotelu.
Koh Tao jest najmniejszą wyspą z trzech, na których byliśmy i myśleliśmy, że dzięki temu będzie najbardziej urokliwe i najmniej turystyczne. Nic z tych rzeczy. Przez dziesięć lat, kiedy ostatni raz był tu Adam, zmieniło się wszystko. Wyrosły hotele, restauracje i sklepy jak grzyby po deszczu. Na małej przestrzeni wydawało się być dość tłoczno. Tego nie odczuliśmy na Koh Phangan, mimo tłumów na Full Moon, można było znaleźć spokojne plaże i świetne knajpki. Czuliśmy się tam tak swojsko. Nie dziwię się, że Gosia i Michał z www.toke.pl właśnie tam mieszkali przez dwa lata. Koh Samui była już w ogóle za duża i zbyt tłoczna. Z tych trzech Koh Phangan w naszym odczuciu wygrało.