Z lotniska odebrał nas kierowca, którego Magda poznała w Ubud. Sympatyczny i uczciwy Balijczyk pojechał z nami odebrać nasze bagaże, a potem zawiózł nas do hotelu. Miasto było zakorkowane i pełne ludzi. Okres świąt na Bali, mimo pory deszczowej, nazywany jest high season. Turyści tłumnie zjeżdżają, by spędzić Boże Narodzenie na egzotycznej wyspie. Mimo tłoku, cieszyliśmy się, że jesteśmy w cywilizowanym miejscu. Dostaliśmy zaproszenie od Kasi, by razem spędzić polską wigilię. Chętnie przyjęliśmy zaproszenie. Ogarnęliśmy się po podróży, trochę odpoczęliśmy, poszliśmy kupić sushi- każdy miał przynieść na wigilię jakieś danie. Warunków do gotowania nie mieliśmy, może niezbyt tradycyjne, ale bez mięsne danie przynieśliśmy.
Choinka zrobiona z bambusa, kolędy z laptopa, na tle palącego się kominka, świeczki i opłatek. Na stole pojawiło się dwanaście potraw, w tym bigos, pierogi z ciasta na sajgonki, barszcz i sałatka jarzynowa. Ryba w wersji sushi, sery, pomidory i inne przystawki. Prawie jak w domu. Podzieliliśmy się opłatkiem. Dwójka Niemców i dziewczyna z Serbii nie rozumieli tej tradycji, ale dołączyli się do nas. Wszystko smakowało wyśmienicie. Być może dlatego, że byliśmy daleko od domu, a smaki były zbliżone do naszych rodzimych.
Resztę wieczoru spędziliśmy na tarasie w towarzystwie Bintanga.
Było przyjemnie, cieszyliśmy się, że w ten dzień nie byliśmy sami, ale nie ma to jak święta w domu, z rodziną przy prawdziwej, pachnącej choince.
Boże Narodzenie spędziliśmy na odpoczynku przy basenie. Zmęczeni tygodniową podróżą, nieprzespanymi nocami i kiepskimi warunkami. Nie mieliśmy siły na nic innego. W końcu w święta nie trzeba robić nic, poza jedzeniem i leniuchowaniem.