Zbiórka pod hotelem miała być o 7 rano, więc poprosiliśmy w recepcji czy mogą dla nas przygotować śniadanie chwilę wcześniej. Niby się zgodzili, ale nikogo nie było na tarasie o umówionej porze. Punkt 7 podeszła do nas kelnerka, podała kartkę z numerem pokoju i menu śniadaniowym i zapytała nas co chcemy. Magda powiedziała, że nasi goreng, czyli smażony ryż. Indonezyjka odpowiedziała, że nie ma i że jest tylko chleb tostowy. Zdezorientowani patrzyliśmy na siebie. Niech będzie, tylko po co nas pytała, skoro nie było wyboru. Zaczynamy się przyzwyczajać, że tu ludzie nie zawsze myślą logicznie.
Lekko spóźnieni wsiedliśmy do auta i wyruszyliśmy. Henry nasz kierowca słabo mówił po angielsku, często nie rozumiał naszych pytań i odpowiadał coś, o co wcale nie pytaliśmy. Szkoda, bo moglibyśmy się od niego sporo dowiedzieć o wyspie i mieszkańcach.
Od wyjazdu z miasta droga była kręta, raz pod górę, raz z góry. Jechaliśmy 30km/h. Henry powiedział, że tak będzie cały czas. Na każdym zakręcie trąbił i zwalniał. Pojawiły się lekkie mdłości. Stanęliśmy na chwilę. Zrozumieliśmy, że będzie ciężko. Adam odczuł to najbardziej, w końcu żegnał się wczoraj z Blakiem (z USA). Bujało nami na każdą stronę. Widoki za oknem były piękne, zielone góry, pola ryżowe, bambusy. Tylko ciągłe kołysanie nie pozwalało skupić się na krajobrazie. O dziwo stan drogi jest bardzo dobry. Kierowca oznajmił, że została skończona miesiąc temu (na nasze szczęście), wcześniej była dużo gorsza.
Zbliżyliśmy się do miasta Ruteng, które jest w połowie drogi do Bajawy i znajdują się tam pola ryżowe zasadzone w kształcie pajęczej sieci. Wspięliśmy się na punkt widokowy, na który zaprowadził nas mieszkaniec pobliskiej chaty, oczywiście za niewielką opłatą. Pojechaliśmy do Ruteng na lunch. Zdawaliśmy sobie sprawę, że Henry wiezie nas do miejsca, gdzie pewnie zawozi się wszystkich turystów, bo w restauracji spotkaliśmy ludzi, których mijaliśmy później przy różnych atrakcjach.
Ruszyliśmy dalej. Kolejne pięć godzin. Zakręty, zakręty, zakręty.
Bajawa niewielkie miasto, w którym czuć było górski klimat. Wieczorem zrobiło się chłodniej. Henry zawiózł nas do guest hause, gdzie przywitała nas przemiła właścicielka. Cenę obniżyliśmy do 20$ za pokój.