Geoblog.pl    Krokwnieznane    Podróże    Dubaj- Sri Lanka - Australia i Azja Płd- Wsch    Ubud- ryż, joga i slow life
Zwiń mapę
2014
09
gru

Ubud- ryż, joga i slow life

 
Indonezja
Indonezja, Ubud
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 29441 km
 
Po śniadaniu wyruszyliśmy dalej. Zdecydowaliśmy, że skoro plaże balijskie nie jest zbyt urodziwe, to zmieniamy plan i jedziemy w stronę Ubud. Trochę wydłużoną trasą, ale tylko po to, aby zobaczyć nieco więcej wyspy. Minęliśmy najwyższy wulkan na Bali Agung (ponad 3000m) i skręciliśmy w boczną trasę prowadzącą przez góry- właściwie biegła między altywnym Agungiem a Batur, u podnóża którego leży jeziorko Danau Batur. Droga była wąska i kręta. Początkowo prowadziła przez gęsty las oraz pola ryżowe. Z czasem zrobiło się stromi i dość chłodno. Temperatura mocno się obniżyła ze względu na wysokość - wjechaliśmy na 1700m- co na skuterze można było odczuć podwójnie mocno. Okryłam się chustą i wtuliłam bardziej w Adama. Nie byliśmy przygotowani na taką pogodę. Przejechaliśmy przez kilka wiosek, gdzie tubylcy byli ubrani w długie rękawy i machali nam serdecznie z uśmiechem na twarzy. Może dziwił nas ich ubiór.

Zauważyliśmy, że na Bali większość ludzi przemieszczająca się skuterami jest ubrana w długie spodnie, bluzy czy kurtki nawet na gorącym i dusznym wybrzeżu- chronią się przed słońcem, wiatrem a może brudem? Trudno powiedzieć. Przedostaliśmy się przez góry. Zjechaliśmy niżej, więc temperatura wzrosła. Ujrzeliśmy piękne jeziorko u podnóży wulkanu Batur.
Minęliśmy kolejne wioski, w których można było zaobserwować kobiety składające ofiary bogom (koszyczki/ wianuszki z bananowca), noszące na głowach ciężkie kosze wypełnione różnymi rzeczami jak kokosy, owoce czy prażynki krewetkowe( przysmak lokalny). Wyprostowane, z gracją jakby to nic nie ważyło. W jeden miejscowości musieliśmy mocno zwolnić, bo droga była zagrodzona. Tłumy ludzi na ulicy podążające w jednym kierunku. Myśleliśmy, że to jakieś święto. Okazało się, że był to pogrzeb z procesją żałobną na początku której kilku mężczyzn nosło trumnę na noszach zrobionych z bambusa.
W każdym miasteczku i wsi można spotkać bambusowe klatki postawione na ziemi. W nich po jednym kogucie. Klatki wyeksponowane przy głównej drodze jakby zwierzęta były na sprzedaż. Czytaliśmy przed wyjazdem książkę Beaty Pawlikowskiej "Blondynka na Bali", w której autorka opisała koguty w klatkach i organizowane przez lokalnych śmiertelne walki tych ptaków. Na szczęście lub nie, nie mieliśmy okazji zobaczyć krwawego spektaklu. Być może więc te klatki mają eksponować okazy przed kolejnymi walkami?

Coraz więcej pól ryżowych. To znak, że jesteśmy blisko Ubud. Nasz pierwszy nocleg znajdował się dokładnie pomiędzy polami. Bambusowa chatka, ładna, bardzo klimatyczna, ale trochę za droga -50$ (przez pomyłkę Adam zarezerwował). Na szczęście na jedną noc. W drodze do centrum postanowiliśmy podjechać w kilka miejsc i popytać o ceny, a przy okazji zobaczyć warunki. Obejrzeliśmy kilka hoteli i bungalowów i zdecydowaliśmy się na Suly Resort, który wyglądał jak buddyjska świątynia. Zrobiliśmy rezerwację na 2 następne noce- w pomocyjnej cenie 70zl/ noc! Pojechaliśmy do centrum na kolację.

Centrum miasta ma bardzo fajną atmosferę. Dużo świątyń, galerii sztuki, szkół jogi i medytacji. Przyjeżdża do niego wielu turystów, (sławę zyskało, dzięki filmowi "Jedz, módl, kochaj" z Julią Roberts), więc znajduje się tu masa sklepów i restauracji. Ale moim zdaniem, nie pozbawia to Ubud swojego uroku.
Zaczęło się ściemniać, więc postanowiliśmy wrócić do naszego lokum, bo droga w ciemności mogłaby być bardzo trudna.
Piękny zachód słońca na tle ryżu, a niedługo potem burza z piorunami.

Dzień 2.

Od rana niebo było zachmurzone ( w końcu to pora deszczowa), więc postanowiliśmy się nie oddalać zbut daleko od miasta.
Po śniadaniu, pożegnaliśmy się z przemiłym właścicielem bungalowów, nie zdradzając mu oczywiście, że zostajemy dalej w Ubud i pojechaliśmy na najbliższe tarasy ryżowe. Po przeciwnej stronie miasta. Widok był ujmujący. Zielone tarasy, a właściwie już lekko żółte, bo okres zbiorów się właśnie rozpoczynał i górujące nas nimi palmy. Ryż rośnie na podmokłej ziemi, z zasadzonych ziarenek wyrasta zielone źdźbło, które jak dojrzeje blednie do żółtawego koloru i rodzi nasionka z ryżem ( trochę podobne do owsa). Zeszliśmy na jeden z tarasów widokowych, gdzie spotkaliśmy starego Balijczyka z bambusową czapką na głowie i specjalnymi koszami zawieszonymi na długim palu ( trzymane na ramieniu). Chętnie pozował do zdjęć, oczywiście za kilka rupii.

Niedaleko od tarasów zatrzymaliśmy się w jednej z mini- fabryk słynnej kawy kopi Luwak. Weszliśmy na degustację mimo że nie do końca pasuje mi sposób w jaki pozyskują nasiona kawy. I wcale nie chodzi mi o to, że cudowny smak kawa zyskuje dzięki enzymom trawiennym znajdującym się w żołądku luwaka, które to nasiona zwierzę musi potem wydalić. Bardziej nie podoba mi się fakt, że luwaki trzyma się w klatkach i karmi nasionami i owocami, co ułatwia zbieranie i szukanie przetrawionych ziarenek kawy. Choć podobno na duże plantacje przychodzą zwierzęta, które żyją dziko w swoim naturalnym środowisku.
Przewodnik opowiedział nam cały proces tworzenia kawy, a panie tam pracujące pokazywały jak ręcznie się opala i rozdrabnia nasiona. Dostaliśmy 12 kieliszków darmowej kawy i herbaty do degustacji. Za kopi luwak trzeba było zapłacić 5$. Niech im będzie. Darmowe próbki były przesłodzone. A najdroższa kawa na świecie nie wywarła na nas wielkiego wrażenia. Kawa jak kawa. Ale ze względu, że nie jesteśmy wielkimi kawoszami, więc może nie doceniliśmy tego trunku.

Pojechaliśmy do centrum, gdzie mieści się Monkey forest. Las z rozłożystymi drzewami i wiszącymi lianami. A co najważniejsze z wieloma małpkami, które przyzwyczajone do turystów podchodzą, by ukraść coś do jedzenia. Można kupić banany, żeby zrobić sobie zdjęcie z małpką, ale ma się na to dosłownie sekundę. Bo sprytne zwierzęta w mig biorą to, co im się należy. W lesie jest ciemno, tylko promienie słońca przenikają przez gałęzie drzew. Co jakiś czas słychać małpią awanturę. Z bliska można podejrzeć małe małpiątka wariujące w najlepsze. Trzeba jedynie uważać, by nie ukradły jakiś cennych rzeczy myśląc, że to dobry smakołyk.

Przeszliśmy się po centrum, zrobiliśmy mały shopping. Na Bali prawie wszyscy kupują długie sukienki lub szerokie spodnie w najróżniejsze wzory. Ubrania bardzo tanie i wygodne, zwłaszcza w podróży.
Wróciliśmy do hotelu, gdzie mogliśmy obejrzeć pokaz tańców tradycyjnych.


Dzień 3.

Wczoraj mimo chmur, nie padało, dlatego zdecydowaliśmy pojechać dziś dalej. Na północ w stronę znanej na Bali świątyni zbudowanej na brzegu jeziora. Ale najpierw zjedliśmy śniadanie w małej naleśnikarni Crepes Confiture w centrum Ubud. Dobre francuskie crepes z dżemami własnej produkcji. Koszt jednego 1$. Dżemy wyśmienite w rozmaitych smakach. Każdy można przetestować wcześniej. Pyszne i tanie śniadanie.
Wyjechaliśmy z miasta. Mijaliśmy pola, lokalne wioski z lokalnymi warungami (jadłodajnie/restauracje). Pogoda zaczęła się pogarszać. Najpierw zaczęło delikatnie kropić, jednak im bliżej świątyni tym było gorzej. Wyciągnęliśmy nasze płaszczyki wodoodporne zakupione w Pl. Cienkie, foliowe, ale chroniły przed wodą, przynajmniej do poziomu ud. Stopy mokre i zmarznięte. Zrobiło się zimno. Droga stała się bardziej kręta. Jechaliśmy w górę. Marzyłam o powrocie, co było bez sensu, bo byliśmy już tak blisko. Zatrzymaliśmy się na chwilę w barze przy plantacji truskawek by wypić ciepłą herbatę i ogrzać się lub przynajmniej wyschnąć. Spotkaliśmy tam Polkę z synem i jej rodziców. Okazało się, że mieszka od dawna na Bali i ma swoje łódki na wyspie Flores, które wynajmuje dla turystów (nasi polscy znajomi nam o niej mówili wcześniej). Kolejny raz się przekonujemy, że świat jest mały. Dała nam kontakt do siebie byśmy pisali w razie pytań.
Zostały nam tylko 4km. W deszczu, zimnie. Być tak blisko i zawrócić, nie było mowy.
Dotarliśmy do Ulun Danu Bratan i ujrzeliśmy jedną pagodę. Wieżyczkę otoczoną murem i przystrojoną pomarańczowym materiałem. Jezioro zamglone. Brak ładnego krajobrazu. Zawiedliśmy się bardzo, nie było warto tyle jechać zwłaszcza w takich warunkach.
Zawróciliśmy.
Przestało padać, zdjęliśmy nasze foliowe płaszcze i postanowiliśmy skręcić do wioski Jatiluwah, gdzie można ujrzeć szerokie tarasy ryżowe, dużo większe niż w Ubud. Od głównej drogi mieliśmy zboczuć tylko kilka km. Ok jedziemy.
Kręte, bardzo dziurawe i waskie drogi. Przez lasy, pola i tubylcze wioski.
No i znowu się zaczęło. Ulewa na całego. Znowu ubieramy płaszcze i znowu marzniemy. Ale pech. Dojechaliśmy, zapłaciliśmy za wjazd do wioski i ujrzeliśmy piękne i imponującej wielkości tarasy. Tyle, że w deszczu, mgle. Szybko zawróciliśmy. Mieliśmy powyżej uszu tej wycieczki.
W końcu deszcz ustał i mogliśmy zaobserwować lokalne życie wiejskie, mianowicie kobiety rozebrane do połowy sprzątające przed domem (tak, naga klatka piersiowa), grupka chłopców kąpiąca się w kanałach melioracyjnych- nadzy i namydleni jakby byli co najmniej w wannie. Kolejne kobiety składające ofiary bogom i przyzdobione bambusowymi dekoracjami bramy wejściowe do domów z okazji ślubu młodej pary (dzięki fotografii nowożeńców domyśliliśmy się co to za okazja).

Dotarliśmy do Ubud i wyszukaliśmy knajpkę, którą znaleźliśmy wcześniej na internecie. Dayu's Warung to restauracja z wegańską i wegetariańską kuchnią serwująca organiczną żywność ( kilka dań mięsnych też się znalazło). Wszystko zdrowe i wyśmienite. Do tego w dobrej cenie- obiad 3$ aus. Przepyszne soki owocowe za 1,2$ i ciasta wegańskie. Wow! Zjedliśmy genialny obiad.

W Ubud jest wiele miejsc z organicznym zdrowym jedzeniem, ze względu na to, że wiele ludzi przyjeżdża tu do szkół jogi, na medytacje i wyciszenie. Chcą zaznać tu spokój i znaleźć harmionę, którą utracili w pędzie codziennego życia. W bocznych uliczkach można znaleźć takie perełki jak Dayu's.

Zmęczeni całym dniem wróciliśmy do hotelu na relaks i zafundowaliśmy sobie masaż balijski (12$/ os. tanio, ale w porównaniu do cen w mieście to trochę przepłaciliśmy).

Dzień 4.

Wyjeżdżamy znowu w stronę naszej "bazy". Jeszcze tylko wracamy na śniadanie do Dayu's - równie pyszne jak wczorajszy obiad- i w drogę.

Polubiliśmy Ubud bardzo, mimo chmsry turystów i komercji, można tu odnaleźć doskonałe i spokojne miejsca.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (28)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 31 komentarzy31 1018 zdjęć1018 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
22.07.2015 - 07.08.2015