Dotarliśmy do Indonezji. Wielkie wow dla samolotu taniej linii lotniczej Jetstar. Spodziewaliśmy się coś na kształt Ryanair, a zastaliśmy nowiutkiego boinga 787 z cichymi silnikami, przyciemnianymi szybami i telewizorkami w zagłówkach. Nieźle.
Z lotniska wzięliśmy taxi do miejscowości Seminyak tuż obok znanego resortu Kuta. Głodni po podróży poszliśmy do pierwszej knajpki na coś lokalnego i zimne piwko. Jedzonko było dobre i w końcu w normalnych cenach, a podobno jest tu drożej niż w innych rejonach wyspy. Ale po Australii wszystko będzie wydawać się tanie. I dobrze. Jutro zrobimy spacer po okolicy i zorientujemy się co warto tu zobaczyć.
Dzień 2.
Zrobiliśmy rundkę wokół naszego hotelu. Przeszliśmy się plażą, a potem uliczką pełną sklepów, barów, biur turystycznych i salonów masażu. Seminyak to miejscowość pełna turystów (choć nie tak jak Kuta). Mała i ciasna. Z szeroką, ciemną plażą. Popularna dla gejów, co widać w licznych pubach i dyskotekach, gdzie przed wejściem wisi tęczowa flaga, a przy stolikach siedzą parki, często mieszane- Balijczyk + biały. Sex turystyka dla mężczyzn.
Zrobiliśmy długi spacer po plaży i dotarliśmy do beach baru, w którym zamierzaliśmy spędzić dzisiejszy dzień. Pierwszy leniwy dzień na Bali. Patato Head to nowoczesny club z własnym basenem i sześcioma barami. Przyjemna muzyka, piwko w dłoni i pełen relaks.
Wieczorem poszliśmy na plażę. Barki rozkładają wielkie, kolorowe poduchy, zapalają świeczki. Robi się barwnie, tak jak w Azji być powinno. Gorące i wilgotne powietrze nocy, wszechobecny gwar, zapach jedzenia unoszący się w powietrzu. Zaczyna kropić, więc zbieramy manatki, zwłaszcza, że chcieliśmy przejść się główną ulicą. Ledwo minęliśmy nasz hotel i lunęło. Ale z taką siłą, jakby woda wiadrami wylewała się z nieba. Iść dalej czy wracać? Skorzystaliśmy z okazji i schowaliśmy się w jednym salonie na foot masage. Jest to tania i bardzo przyjemna rozrywka, zwłaszcza po przejściu kilometrów (np podczas zwiedzania większego miasta) cudownie rozluźnia mięśnie stóp. Godzinny masaż dla jednej osoby to koszt ok 15 zł.
Masaż się skończył, a padać nie przestało i wcale nie zapowiadało się jakby miało przestać. Weszliśmy do baru zaraz obok salonu masażu, gdzie chcieliśmy przeczekać, a że piwo kosztowało 1,6$ to tym łatwiej było podjąć decyzję.
Planując nasze podróże wiedzieliśmy, że na Bali i w całej Indonezji w grudniu zaczyna się pora deszczowa. Ale bookując te bilety jakoś nam to umknęło, zwłaszcza, że znajomi byli tu zaledwie 2 tygodnie temu, więc nie przyszło nam do głowy, że może padać. A tu jak pada to naprawdę pada. Tyle, że pora deszczowa w Azji wygląda tak, że może padać cały dzień, a potem przez kilka dni nic. Albo pada mocno 2 godziny, a potem znowu gorąco i pięknie.
Nie było sensu czekać na cud i poprawę pogody, więc pędem pobiegliśmy w kierunku hotelu, uważając by nie poślizgnąć się po drodze. Zupełnie mokrzy dotarliśmy na miejsce. Wyglądaliśmy tak jakbyśmy wzięli prysznic w ubraniach. Mieliśmy nadzieję, że nie będzie mokro przez cały nasz pobyt.
Dzień 3.
Z rana złapaliśmy taxi i wynegocjowaliśmy cenę, żeby pojechać do świątyni Pura Tanah Lot wybudowanej na skale oddzielonej od lądu. Droga zajęła nam godzinę, mimo nie dużej odległości. Jednak wąskie, kręte i zakorkowane drogi uniemożliwiały szybsze przemieszczanie się. Zastanawialiśmy się jak będzie wygląć nasza podróż skuter po wyspie w takich warunkach. Ale mieliśmy doświadczenie, więc byliśmy pozytywne nastawienie.
Dotarliśmy do bramy świątyni, gdzie wysadził nas taksówkarz. Dalej do niej prowadził pasaż pełen sklepów i straganów z wszystkim, co mogłoby skusić turystę- ubrania, jedzenie, owoce, pamiątki itp. Ominęliśmy szybko ten bałagan i ujrzeliśmy ją. Piękną, samotną na ciemnej skale. Ostre kamienie i fale odbijające się od nich unoemożliwiały wejście do niej- choć i tak dla turystów widnieje zakaz wstępu.
Niebo było zachmurzone, ciemne chmury dodawał aury tajemniczości.
Przeszliśmy się kawałek, by obejrzeć świątynie z każdej możliwej perspektywy. Byliśmy jedynymi białymi turystami, co szybko odczuliśmy, gdy grupki uczniów z Jawy nas zaczepiały prosząc o zdjęcie z nami. Pierwszy raz w życiu czułam się wysoka. Przy moim 1,63 byłam o głowę wyższa od pozostałych dziewcząt. Pogoda się zmieniła, wyszło słońce, więc przeszliśmy się jeszcze raz wokół skały ze świątynią, znowu kilka fotek z naszymi przyjaciółmi z Jawy i powrót tym razem do samej Kuty.
Resort ma złą opinię ze względu na masę głośnych knajp i dyskotek oraz wytaczających się z nich pijanych Australijczyków, którzy nie wynurzają się nigdzie poza Kutę. Chcieliśmy się przekonać sami jak tam jest, więc zarezerwowaliśmy nocleg na 2 noce. Musieliśmy w końcu wynająć skuter i zorganizować dalszą część podróży po Bali. Przeszliśmy się po okolicy i faktycznie było głośno, brudno i chaotycznie. Plaża odgrodzona wielkim szarym murem, więc mimo położenia hotelu nie było szans na podziwianie oceanu. Masa restauracji, clubów na dachach hotelów, salonów tatuażu i innych atrakcji dla niewymagających Australijczyków. W centrum obok największej dyskoteki w mieście znajduje się memorial wall upamiętniający atak terrorystyczny w 2002 r. Tamtego dnia, najpierw terrorysta- samobójca wysadził bombę w jednym z barów, co spowodowało, że tłumy wybiegły na ulicę. Wtedy wybuchła kolejna bomba ukryta w ciężarówce. Zginęło 202 osoby. Przerażające. Dziś wszystko wróciło do normy, a weseli turyści nic sobie nie robią z tamtej tragedii. Pewnie mijając pomnik nie zastanawiają się zupełnie, co się wydarzyło w tym miejscu.
Wieczorem pojechaliśmy do Kasi, znajomej naszego kolego z Pl, która mieszka tu od 1,5 roku. Fajna okazja by poznać ciekawe osoby, a dodatkowo dowiedzieć się czegoś o wyspie. Kasia mieszka z drugą Polką też Kasią i Indonezyjką w ładnym parterowym domku. Na miejscu dziewczyny oznajmiły, że z tej okazji zaprosiły też innych Polaków przybywających na Bali. I tak zrobiła się niezła grupka 11 Polaków. Tego się nie spodziewaliśmy. W dodatku Adam spotkał znajomego z Pl. Świat jest mały.
Dzień 4.
Z rana po śniadaniu zrobiliśmy rundkę wokół hotelu, by znaleźć skuter do wynajęcia i popytać w biurach podróż o wycieczki jakie organizują- nie żeby jakąś brać, ale raczej dowiedzieć się co ciekawego można na Bali zobaczyć.
Znaleźliśmy niezły skuter 7$ na dobę z ubezpieczeniem. Można znaleźć taniej, ale starszy, z większym przebiegiem i mniejszym silnikiem. Nasza 125cm machina miała śmigać po górkach i szutrowych drogach. Okaże się za jakiś czas czy to był dobry wybór.
Poszliśmy do baru Villa Rossa, gdzie wystarczy zamówić np. coś do picia i można korzystać z ładnego basenu i wygodnych kanap. Takie zasady panują w większości miejsc w Kucie. Tam spędziliśmy miło resztę po południa.
Na południu Bali znajduje się świątynia Uluwatu, która położona jest na zboczu stromego klifu. Miejsce polecane na zachody słońca i ze względu na codzienny pokaz balijskich tańców. Pierwsza próba skutera. Dzięki nawigacji wyjechaliśmy z miasta (droga dość kręta) i pojechaliśmy na południe. Dotarliśmy do świątyni na czas, kupiliśmy bilety 2$ (bilety na pokaz taneczny 10$ aus) i pożyczyliśmy sarongi- długie chusty, które mają zakryć nogi. Dlatego lepiej brać swoją chustę lub ubierać długą sukienkę/spodnie. Wypożyczenie jest darmowe, ale po co nosić sarong noszony przez niewiadomo ile osób.
Przeszliśmy przez placyk, gdzie spotkaliśmy stadko małp, chętnie pozujących do zdjęć.
Świątynia wielkiego wrażenia nie robi, prędzej klif na którym się znajduje. W mini-amfiteatrze zajeliśmy miejsca. Słońce zaczęło zachodzić i rozpoczął się show taneczny. Najpierw weszło ok 50 mężczyzn przepasanych sarongami tańcząc i śpiewając utwór, którego główne słowa brzmiały: cza-cza-cza ( nic wspólnego z latynoskim tańcem). Usiedli w kręgu kontynuując śpiew i machanie rękami jakby byli w transie. Siedzieli wokół dużego świecznika, co symbolizowało ognisko. Zaczęły wchodzić tancerki ubrane w tradycyjnie zdobione stroje. Z gracją ruszały ciałem i przede wszystkim dłońmi. Postacie się zmieniały, krąg pozostawał bez zmian. Taniec był historią miłosną włączającą porwanie kobiety, walki dobra ze złem. Postać małpy biegała po trybunach by dodatkowo rozbawić publiczność. Na koniec zabawa ogniem. Całość ciekawa i warta zobaczenia.
W drodze powrotnej zajechaliśmy na plażę Jimbaran, gdzie znajduje się targ rybny. Można tam kupić świeże ryby i owoce morze, które następnie będą ugrillowane. Stoliki umieszczone na plaży, świeczki i światełka oddalonych miejscowości nadmorskich. Wybraliśmy krewetki tiger prawns. Do tego otrzymaliśmy masę dodatków jak ryż, owoce i warzywa. Było pysznie.
Kuta to zdecydowanie nie jest raj na ziemi, ale mało jeszcze widzieliśmy. Bali to spora wyspa jesteśmy ciekawi czy odnajdziemy w niej rzekomy raj.