Opuściliśmy naszą miejscówkę i ruszyliśmy w kierunku miejscowości Lorne. Trasa od tej pory ciągnęła wzdłuż nabrzeża. Podziwialiśmy krajobraz i co jakiś czas zatrzymywaliśmy się, by zrobić zdjęcie. Druga część GOR mocno różni się od pierwszej, także występują klify i ostre skały wpadające do oceanu, ale są przemieszane z płaskimi, długimi plażami. Pojawiło się więcej zieleni i drzew iglastych. Inaczej, ale równie pięknie.
Dojechaliśmy do Lorne- ślicznej miejscowości nadmorskiej z licznymi parkami, szeroką plażą i basenem. Postanowiliśmy najpierw zobaczyć wodospad Erskine mieszczący się na zachód od miasta (kilka km krętymi drogami pod górę). Erskine Falls znajduje się w środku lasu tropikalnego, prowadzą do niego długie schody w dół. Dotarliśmy do jego podnóża i ujrzeliśmy go otoczonego zieloną roślinnością, wielkimi kamieniami. Szybko obeszliśmy barierki i po kamieniach doszliśmy do brzegu jeziorka, do którego wpada. Promienie słońca przedzierały się przez bujne paprocie. Cisza dookoła i tylko szum wody. Przeszliśmy się kawałek wzdłuż strumyka skacząc z kamyka na kamień uważając, by nie wpaść do wody.
Wróciliśmy do miasteczka, by zjeść lunch i odpocząć. Nie spieszyło nam się specjalnie, bo przejechaliśmy praktycznie całą GOR, do następnego miejsca nie mieliśmy już daleko. Na trawniku po przeciwnej stronie ulicy zobaczyliśmy stadko kakadu otaczające parę, która próbowała zjeść w spokoju swój lunch i co chwilę odganiała papugi. Pomyśleliśmy, że skoro zostały nam frytki, podejdziemy bliżej i w końcu z małej odległości przyjrzymy się tym pięknym ptakom. Nie spodziewaliśmy się, że szum papieru i zapach frytek szybko skusi kakadu. Najpierw podleciała jedna, potem otoczyło nas całe stadko. Nagle papuga usiadła mi na ręce, po chwili druga. Trochę się przestraszyłam i nie wiedziałam jak się zachowywać. Tym bardziej, że ostre pazury zaczęły mi się wbijać w ręce. Bliski, ale bolesny kontakt z naturą. Papugi nie bały się, tak naprawdę ja nie interesowałam ich wcale, ważniejsze były moje frytki. Odgoniłam je, bo ukłucia zaczęły mi przeszkadzać. Ubrałam bluzę na wszelki wypadek. W tym czasie zaatakowały Adama, który szybko oddał mi nasz- ptasi lunch. Wtedy zaczął się zmasowany atak na mnie. Trzy na jednej ręce, dwie na drugiej, jeden ptak na głowie. Dużo śmiechu i radości. Zabawa trwała do kiedy nie skończyły się frytki. Potem kakadu odleciały, by gdzie indziej ukraść trochę jedzenia.
Mniej więcej piętnaście minut jazdy od Lorne znajduje się drewniana brama, która kończy Great Ocean Road oraz pomnik upamiętniający ofiary gorączki złota w Australii. Następnie zatrzymaliśmy się w miejscowości Aireys Inlet, gdzie zobaczyliśmy latarnię (bardzo podobno do tej w Otway), zbudowaną na zółto-złotych skałkach nad brzegiem oceanu. Zrobiliśmy sobie krótki spacer po plaży, a następnie obeszliśmy latarnię, do której nie można było wejść, bo była zamknięta.
Przy wyjeździe z miasteczka zobaczyliśmy dwa klasycznie Porshe zaparkowane przed restauracją amerykańską. Zamiłowanie Adama do aut nie pozwoliło nam obejść obojętnie obok klasyków, ale dzięki temu zobaczyliśmy dużo więcej. Restauracja urządzona w typowo amerykańskim, pin-up'owym stylu z turkusowym cadillakiem na środku. Natomiast za nią mieścił się warsztat (pokazowy) ze starymi klasycznymi autami amerykańskimi - chevrolet camaro, pontiac, ford itp. Wszystko super odnowione, lśniące i pachnące.
Dojechaliśmy do Queenscliff, gdzie mieliśmy złapać prom, by przedostać się na drugą stronę zatoki do Mornington Penisula. Nie znając rozkładu rejsów, podjechaliśmy do kasy i okazało się, że mieliśmy fuksa, bo za 5min odpływał nasz prom (prom kosztował 70$). 40 min rejsu i byliśmy na drugiej stronie. Tam znaleźliśmy bezpłatny kemping, gdzie zatrzymaliśmy się na noc.