Wyjechaliśmy z Sydney naszą nową furą. Może określenie „nowa” nie jest adekwatne, bo nasza Toyota Tarago jest niewiele młodsza ode mnie, ale właśnie ją kupiliśmy i jesteśmy super szczęśliwi, że możemy rozpocząć przygodę. Tym bardziej, że dzięki genialnym umiejętnościom handlowym Adama, auto zostało kupione za dobrą cenę. Od ceny wyjściowej 3500$, skończyło się na 1900$. Jak dobrze ją sprzedamy na koniec podróży to być może wszystkie koszta nam się zwrócą.
Na obrzeżach Sydney wjechaliśmy jeszcze tylko do K-martu, dużego sklepu, w którym kupiliśmy sprzęt kempingowy, jak talerze, kuchenka gazowa, garnki itp.
Godzina zrobiła się już późna zanim uporaliśmy się z zakupami. Jechaliśmy tak długo, zanim zrobiło się zupełnie ciemno. Zjechaliśmy do pierwszej miejscowości nadmorskiej Port Macquire i znaleźliśmy duży parking z toaletami publicznymi i prysznicami, przy samej plaży. Stało tam zaparkowane jedno auto campingowe, więc stwierdziliśmy, że my też tu zostaniemy. Nasz pierwszy nocleg, tyle emocji, że zapomnieliśmy o kolacji.
Rano przed godziną 6, obudził nas zgiełk na parkingu- rozmowy, trzaskanie drzwiami, pukanie i stukanie. Zdziwieni wyjrzeliśmy zza zasłonki (tył auta wyposażony jest w wielkie łóżko, a żeby nikt nas nie widział, wszystkie szyby trzeba zasłonić zasłonami) i to co zastaliśmy na parkingu jeszcze bardziej nas zaskoczyło. Parking był pełen, niektóre auta bez powodzenia próbowały znaleźć wolne miejsce, tłum ludzi ubranych w stroje sportowe. Inni w piankach i deskach pod pachą szli, w kierunku cudownie wzburzonego oceanu na poranne surfy. Po ścieżce ludzie uprawiali jogging lub spacerowali z psami. Na trawnikach odbywały się zajęcia jogi, boksu czy aerobiku. Byliśmy pod wrażeniem, że tyle ludzi wstaje rano,by poćwiczyć jeszcze przed śniadaniem i aktywnie rozpocząć dzień. Super.
Lekko zaspani postanowiliśmy, że kolejny dzień też tak spróbujemy rozpocząć, a póki co poszliśmy po zakupy na śniadanie. Wyczytaliśmy szybko w internecie, że w mieście tym, mieści się szpital dla Koali. Więc ciekawi i spragnieni zobaczenia na żywo misiów pojechaliśmy odnaleźć to miejsce. Szpital składał się z kilkunastu odgrodzonych płotem od turystów- widzów stanowisk, gdzie na pniach i drzewach siedziały szare misie. Pracownicy karmili koale liśćmi eukaliptusowymi i rozmawiali z nimi. Urocze, powolne miśki nie raczyły nawet spojrzeć w naszą stronę, niektóre już po śniadaniu składały się w kulkę i zasypiały. Uradowani, że widzieliśmy kolejnego zwierzaka z naszej listy australia-animal-must- see, wyruszyliśmy w trasę.