Geoblog.pl    Krokwnieznane    Podróże    Dubaj- Sri Lanka - Australia i Azja Płd- Wsch    Gold Coast- Surfers Paradise
Zwiń mapę
2014
11
lis

Gold Coast- Surfers Paradise

 
Australia
Australia, Gold Coast
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 19192 km
 
Cały dzień w trasie, wykończył nas. Myśleliśmy, że droga będzie prowadzić nabrzeżem, a jechaliśmy cały czas autostradą. I mimo zmieniającego się krajobrazu - małe wzniesienia, lasy eukaliptusowe, rolnicze równiny i plantacje różnych roślin (banany, trzcina cukrowa, mango itp) i pełno rozjechanych kangurów, było dość nużąco. Jechaliśmy do zmierzchu, żeby jak najwięcej trasy mieć za sobą.
I dotarliśmy do Gold Coast.

Przejechaliśmy się kawałek wzdłuż plaży i znaleźliśmy miejsce na kolejną noc. Tym razem do dyspozycji mieliśmy szeroką plażę, łazienki i grille. Wszędzie w Australii można znaleźć punkty typu- rest area, czyli miejsce piknikowe, gdzie znajdują się darmowe grille i stoliki. Można coś sobie upichcić, zjeść i po sobie posprzątać. I co najważniejsze, wszyscy faktycznie dbają o porządek.
Zrobiliśmy pierwszego grilla- własnej roboty hamburgery. Smakowały bardzo, choć pewnie dlatego, że byliśmy super głodni po długiej podróży.

Rano obudziliśmy się wcześnie i poszliśmy na plażę (choć zmiana czasu stanu Queensland zrobiła nam psikusa, byliśmy pewni, że jest 7, a nie 6 rano). Plaża w Gold Coast jest szeroka, codziennie rano oczyszczana traktorkiem. Idealna na jogging, spacery i surfy. Tak jak sobie obiecaliśmy, zrobiliśmy 4kilometrową trasę marszobiegiem. Świeże, poranne powietrze, bryza morska cudowne warunki.
Mogłabym codziennie tak zaczynać dzień.
Po śniadaniu, udaliśmy się do centrum miasta. Zastaliśmy ładną promenadę wzdłuż oceanu, wiele sklepów restauracji i hoteli ulokowanych w wysokich wieżowcach. Ładnie i przyjemnie, choć widać, że jeszcze trochę przed sezonem (lato rozpoczyna się 1 grudnia). Ze względu na to, że było ciepło, ale pochmurno, nie było sensu zostawać dłużej. Zwłaszcza, że jeszcze nigdy nie surfowaliśmy, a to byłoby jedynym sensownym zajęciem w GC. Pojechaliśmy w kierunku Brisbane- stolicy Queensland.

Miasto liczy ok 2 mln mieszkańców, jest duże i nowoczesne. Przecina je rzeka, więc krajobraz jest urozmaicony wieloma, białymi mostami o ciekawej formie. Wieżowce pomieszane ze starymi budowlami pozostałymi po Anglikach- stary parlament, urząd miasta i kościoły. W centrum znajduje się piękny ogród botaniczny- mniejszy niż w Sydney, ale wzbogacony w liczne fontanny i małe stawy. Blisko ogrodu, mieści się kampus uniwersytecki, gdzie w nowoczesnych budynkach mieszczą się różne wydziały uniwersytetu. Po drugiej stronie rzeki widać duże młyńskie koło oraz gmachy obiektów kulturalnych. W czasie naszego krótkiego pobytu, odbywało się ważne wydarzenie G20, więc całe miasto było uzbrojone w policję i inne służby porządkowe. Z tego względu, że ważne osobistości ze świata polityki przybyły do Brisbane by uczestniczyć w obradach i uroczystościach, w tym sam Obama.

Oddaliliśmy się od centrum, by dojechać do parku zoologicznego, a mianowicie do Lone Pine Koala Sanctuary powstałego w 1927 roku. Jest to najstarszy park opiekujący się misiami w Australii. Bilet wstępu dla osoby dorosłej 33$, które warto wydać, by z bliska móc podziwiać koale i inne typowe dla Australii zwierzęta. Co ciekawe misie koala nie są umieszczone w klatkach, teoretycznie mogą one spokojnie wyjść ze swoich kojców i uciec. To pokazuje ich powolny charakter i leniwy styl życia, one nawet nie mają ochoty się ruszyć i uciec do swojego naturalnego środowiska. Brak energii nie wynika jednak z tego, że misie są naćpane. Mitem jest, że liście mają właściwości narkotyzujące. Po prostu zawierają bardzo niską wartość energetyczną- proteiny 4%, woda 50%. A koale nie jedzą nic innego, stąd brak energii i 20-godzinne drzemki. Dlatego są niegroźne, powolne i narażone na niebezpieczeństwo ze strony drapieżników czy samochodów, jeśli znajdą się blisko drogi. Zrobiliśmy sobie fotki z misiem na rękach, by móc dotknąć sfilcowanego futerka. Nie było to jednak takie proste zadanie. Musieliśmy stać prosto i sztywno trzymać dłonie, żeby miś myślał, że jesteśmy drzewem. Pod ciężarem 8kg misia dłonie automatycznie lekko unosiły go do góry, a on pewnie myśląc, że coś nie tak jest z tym drzewem podnosił ręce do góry w poszukiwaniu swojej opiekunki, do której był przyzwyczajony. W końcu się udało, przez 3 minuty staliśmy prosto i udawaliśmy drzewo, a mały dwuletni koala przytulał nas ostrymi pazurkami. Bosko!
Dalej w parku można było zobaczyć psy Dingo, papugi i przede wszystkim kangury, które na dużym wybiegu odpoczywały w cieniu drzew, a ludzie mogli do nich podejść, pogłaskać, nakarmić przekąskami zakupionymi w parku. Kangury przyzwyczajone do ludzi spokojnie siedziały i podchodziły do tych, u których wyczuły jedzenie. Różne rodzaje umaszczenia, wielkości zwierzaków, w tym kilka matek z małymi w brzuchach, z których wystawały np chude nóżki lub kawałek łebka oraz pary kopulujące w najlepsze.

Z parku wybraliśmy się na punkt widokowy (10min drogi), z którego można było podziwiać panoramę miasta.
I dalej w drogę w kierunku północnym.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 7.5% świata (15 państw)
Zasoby: 93 wpisy93 31 komentarzy31 1018 zdjęć1018 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
22.07.2015 - 07.08.2015