Dolecieliśmy o 4.40 w nocy, więc zmęczeni po kolejnym przelocie, średnio komfortowymi liniami lotniczymi Flydubai (tanie linie lotnicze), przeszliśmy sprawnie kontrolę wizową, gdyż zarejestrowaliśmy się i zapłaciliśmy za wizę online. Naszym celem było dotarcie do miasta Bentota na południu od Kolombo, gdzie znajdowali się nasi znajomi, których poznaliśmy przez ich bloga (www.toke.pl). Poinformowali nas, że musimy przedostać się tuk tukiem - lokalną "taksówką" na stację.
Kupiliśmy bilet na pociąg- koszt niecały dolar na osobę. Wśród ludności lokalnej, jadącej w kierunku stolicy do szkoły i pracy pokonaliśmy godzinną trasę. Bilet mieliśmy kupioną na 2gą klasę, ale przez przypadek weszliśmy do 3 i już w niej zostaliśmy. Hałas i ścisk, ale tubylcy mimo wczesnej pory wydawali się być szczęśliwi. Dyskutowali zażarcie, śmiali się i grali w karty. Do nas się uśmiechali, tylko ukradkiem spoglądali.
Wysiedliśmy na głównej stacji w stolicy. Tam przywitał nas jeszcze większy zgiełk i rozgardiasz. Kupiliśmy bilety do Bentoty za 2 $ na osobę na drugą klasę. Mieliśmy jechać 2 godziny, więc tym razem zamierzaliśmy wsiąść do odpowiedniego przedziału. Czekając na pociąg kilka osób podeszło do nas prosząc o jakieś pieniądze, jeden mężczyzna zagadał w celu pokazania swojego hostelu na wybrzeżu. A nóż zgodzimy się z nim pojechać. Zauważyliśmy od samego początku, że biały turysta jest wielokrotnie oszukiwany i naciągany- podaje mu się inne ceny, prosi o datki czy kupno czegokolwiek. Postanowiliśmy, że będziemy czujni i się nie damy.
O właściwym czasie wysiadki, zapytaliśmy konduktora czy następna stacja to Bentota, ten nam niestety oznajmił, że właśnie ją minęliśmy. Pojechaliśmy 25 km za daleko. Ja spałam, a Adam się zagadał z innym podróżnym z Europy.
Dowiedzieliśmy się, że pociąg do naszego celu jest dopiero za 2 godziny, więc postanowiliśmy pojechać lokalnym autobusem. Koszt 88 rupii na dwie osoby, czyli w przeliczeniu na zł ok 2,20. (Transport publiczny jest tu niezwykle tani). Autobus był pełen tubylców, my jedyni lokalni. Pan sprzedający bilety podchodził do każdego i odrywał karteczkę z dużego zeszytu i kasował za podróż. Cofnęliśmy się w czasie.
Bus zapełnił się, a my mogliśmy się przyglądać zachowaniom lokalsów. Mężczyzna wyskakujący z pojazdów przed kontrolerem, Pani bez zębów usilnie próbująca wcisnąć się między mną a inną pasażerkę czy bosy staruszek. Ciekawe doświadczenie.
Kierowca obiecał nas powiadomić, gdzie jest nasz przystanek (przystanek to za wiele powiedziane, bo kierowca się zatrzymywał tam, gdzie pasażer sobie życzył).
Powiadomił nas, ale przystanek za daleko. Więc wzięliśmy tuk tuka za dolara i dotarliśmy do naszego hostelu, gdzie czekali na nas Michał i Gosia.