Z rana 8.50 mieliśmy pociąg do Unawatuny. Pociąg był opóźniony, ale trasa miała trwać 1,5 h. Dojechaliśmy prawie do celu. Ale mieliśmy dylemat gdzie wysiąść.
Na Sri Lance trzeba o tyle uważać, bo każdy mówi co innego, Najpierw nam powiedziano, że do Unawatuny nie dojedziemy pociągiem, potem w pociągu już w pobliżu naszego celu, pasażerowie kazali nam wysiąść na stacji wcześniejszej. Moment zawahania i Adam piewrszy odważny- szaleniec wyskakuje z odjeżdżającego pociągu. Potem Maria, która przeciążona plecakiem i torbą podręczną upada. Ja z nimi. Widzimy jeszcze 2 torby lądujące na peron i Gosię stojącą na ostatnim schodku. Ona nie zdążyła, za wysoko by skakać. Wszyscy krzyczą NO, NO. Na szczęście nie skoczyła, a dzięki temu uniknęliśmy niebezpieczeństwa. Zostaliśmy w trójkę + 2 dodatkowe bagaże. Maria lekko pozdzierana. Z mojej podróżnej apteczki wyciągnęłam wodę utlenioną i plaster, żeby obmyć ranę.
Postanowiliśmy wziąć tuktuka, który zawiózł nas do następnej stacji tam zgarnęliśmy resztę grupy i dojechaliśmy do Unawatuny. Miło zaskoczyła nas miejscowość, która oferowała sporo hosteli i guest hausów oraz liczne knajpki. Przeszliśmy się kawałek i znaleźliśmy 3 pokoje w otoczeniu palm. Każdy pokój 1000 rupii za noc, czyli 25 PLN. Śmiesznie tanio, warunki skromne. Ale nie o to chodzi w podróży.
Przeszliśmy się na plażę. Niewielka zatoczka, otoczona zielenią lasu tropikalnego. Leżaki i dużo barów plażowych. Od razu widać, że miejsce to jest o wiele bardziej przychylne turystom. Jest gdzie zjeść, co więcej jest spory wybór miejsc. Dużo Rosyjskich turystów oczywiście nieco psuje rynek turystyczny, bo ceny restauracyjne nie są tak niskie jakich byśmy oczekiwali. Za obiad dla jednej osoby trzeba przeznaczyć od 15-30 zł, czyli jak w Polsce. Miejsca typowo turystyczne rządzą się swoimi prawami. I nic na to nie da się poradzić.
Idziemy na plaże, bierzemy leżaki, za które nie trzeba płacić. Wystarczy zamówić choć jedno piwo. Tradycyjne srilandzkie nazywa się Lion i butelka 0,66 litra kosztuje od 300 do 500 rupii (7-12 zł).
Wieczorem idziemy na kolacje, na plaży rozstawione jest wiele stolików, płoną pochodnie, świeczki i lampiony. Plaża nabiera fajnego, można nawet powiedzieć romantycznego klimatu. Wybieramy knajpę, gdzie siedzie najwięcej ludzi. Zaglądamy im w talerze, wygląda ładnie, a przede wszystkim czysto. A to na Sri Lance dość spory problem. W tańszych miejscach, można zjeść posiłek podany na brudnym obrusie, który od kilku lat nie widział pralki, wypić ze szklanki, która co najwyżej była tylko lekko opłukana, a na sztućcach widoczne są ślady posiłków. Jednym słowem często jest brudno. Lepiej się nawet nie zastanawiać jak wygląda kuchnia. W takich miejscach można zjeść tanio, ale nie ma gwarancji czy się potem nie pochorujesz. Po jednym takim śniadaniu, wróciliśmy do pokoju, żeby zdezynfekować się kieliszkiem polskiej wódeczki (przywiezionej jeszcze z lotniska). W miejscach dla turystów jest bardziej sterylnie.
Gdyby nie fakt, że mamy długą drogę przed sobą, a choroba czy zatrucie mogłaby nam popsuć plany, to szukalibyśmy miejsc bardziej lokalnych. Np w Tajlandii zjeść na ulicy to żaden problem, tu to trochę ryzykowne.