Dotarliśmy do pięknej miejscowości na samym południu Sri Lanki. Mirissa słynie z pięknych plaż i świetnych warunków do surfowania. Znaleźliśmy przyjemny guest house za przyzwoitą cenę 2000 rupii, czyli 50 zł i pobiegliśmy się schłodzić w lazurowej wodzie.
Ujrzeliśmy piękną plażę i wzburzone morze. Szybko przekonaliśmy się, że fale są duże i silne. Ja straciłam okulary, Michał chustkę, a Piotrek kapelusz. Plaża była strzeżona, jednak to nie pomogło młodej turystce, której fala złamała nogę w kolanie. Widok straszny i ból na pewno także. Po tym zdarzeniu kąpaliśmy się ostrożnie, bo szkoda byłoby przerwać podróż przez coś takiego.
Wieczorem, gdy niebo zmieniało barwę na czerwono- różową, wszystkie knajpki wystawiały stoliki na plażę, zapalały świeczki, prezentowały świeżo złowione owoce morza, by zachęcić do spędzenia miłego wieczoru. Klimat podobny do Unawatuny, ale Mirissa zdawała się być bardziej wyluzowana. Może to obecność surferów, może beach barów grających muzykę Boba Marleya, a może młodych, dobrze zbudowanych kelnerów, którzy cały dzień byli na haju sprawiło, że każdy mógł się zupełnie zrelaksować i zapomnieć o całym świecie.
Znaleźliśmy w końcu miejsce, gdzie można było zjeść lokalne jedzenie za lokalną cenę. Menu składało się jak wszędzie na Sri Lance z ryżu curry z różnymi dodatkami (ryba, kurczak, krewetki) oraz rotti, czyli naleśniko- tortilli, która wypełniona była różnym nadzieniem zaczynając od sera, pomidora, kurczaka czy awokado, kończąc na owocach i czekoladzie. Wszystkie w cenie od 100 do 150 rupii (2,50- 3,75 zł). Jednak najczęściej przez nas kupowanym było rotti warzywne, którego farsz składał się z ziemniaków i cebuli przyprawionych curry i chilli. Całość zawinięta w trójkąt, który można było spokojnie wziąć na wynos i zjeść na zimno. Dobre i tanie - 1 zł. Nasza przegryzka podczas podróży pociągami. Kuchnia srilandzka generalnie opiera się na ryżu i niezliczonej liczbie przypraw, jak curry, chilli, cynamon, kardamon itp. Ktoś nam powiedział, że do niektórych tradycyjnych potraw dodaje się aż 27 różnych przypraw. Tak jak już powiedziałam najbardziej popularną potrawą jest sos curry z ryżem, rotti i sos devilled - pikantny, ciemny sos podawany z ryżem i różnymi dodatkami. Smacznie, ale po tygodniu mieliśmy wrażenie, że jest monotonnie i ciągle jemy to samo.
Wybrzeże lankijskie słynie z rybaków, którzy łowią ryby siedząc na długich palach wbitych głęboko w dno oceanu. Koniecznie chcieliśmy ich zobaczyć i przekonać się czy dalej można spotkać autentycznych ludzi morza czy są już tylko atrakcją przyciągającą turystów. Złapaliśmy autobus i kierowca obiecał, nas wysadzić w odpowiednim miejscu. Miasteczko Weligama było głośne i zatłoczone. Pełno lokalnych sklepików i straganów. Dotarliśmy do plaży i zobaczyliśmy lokalny targ rybny. Na foliach rozłożonych na ziemi układano kolorowe ryby, tuńczyki oraz kałamarnice. Kolejki tubylców ustawiały się, by dorwać najładniejsze okazy. Bardzo ciekawe, ale nie to było naszym celem. Okazało się, że powinniśmy jechać miejscowość dalej do Midigamy. Jak zwykle wprowadzono nas w błąd. Złapaliśmy tuktuka i wytłumaczyliśmy dokąd chcemy jechać i co dokładnie zobaczyć. Nasz kierowca także nas trochę oszukał i zawiózł za daleko. Ale gdy ujrzeliśmy pale na tle morza, przestaliśmy się kłócić i poszliśmy w ich kierunku. Wzburzone morze i samotne kije. Niestety rybaków nie zastaliśmy. Zrobiliśmy kilka fotek i zawiedzeni poszliśmy na autobus. Z okna pojazdu wypatrzyłam rybaka siedzącego na kiju, ale było już za późno, żeby się zatrzymywać. Szkoda!
Na Sri Lance tubylcy często źle tłumaczą drogę, wprowadzają w błąd mówiąc np że dany pociąg nie zatrzymuje się na określonej stacji. Warto więc samemu sprawdzić na mapie czy w internecie, gdzie dokładnie chce się jechać i co zobaczyć.